2 miesiące nic nie warte, pustych słów, kłamstw, złudnych nadziei. Robienia siebie w balona.
Po prostu cudownie. I coś na czym mi zależało, co miałem nadzieje że do końca życia będę wspominał mile okazało się jedną z najgorszych chwil. Po prostu bosko. Nie mogę pojąć. Nie mogę po prostu zrozumieć.
" Słowa są bezwartościowe. "
Wyszliśmy z długów ?
Tak...
No to kurwa mamy następne.
Gaz zepsuł się w aucie.
Przyjaciele... A kto pójdzie ze mną na labe ? Po prostu ? Żeby pogadać, pośmiać się, cokolwiek...
Nikt ?
To pierdolcie się. Tylko nie przychodzcie jak coś Wam będzie trzeba, a wnet pewnie przyjdziecie.
Strzelić sobie w łeb ? Nie... a jeśli nie trafię ? Będę miał wielką dziurę w głowie i będą się ze mnie śmiać...
Podciąć się ? Nie... pewnie bede miał problem nawet z otwarciem folijki z żyletką...
Rzucić z mostu ? Ta, i skręce sobie kark i reszta życia na wózku...
To może się położę na torach ? Owszem, położyłbym się na torach gdyby kurwa nie to że od 20 lat nie jeżdzą tamtędy pociągi !
No to może się powieszę...? Tak... A jeśli lina się urwie ?
Kurwa, jeszcze napisać list pożegnalny...
George Carlin.
Oczywiście, zawsze oddycham normalnie spadająch w dół z prędkośćią 600 mil na godzinę. Tak samo jak normalnie SRAM ZE STRACHU ! PROSTO W GACIE !
Dzięki.
Nara.