Czuję się, jak osoba pozbawiona realnego myślenia. Moje życie, to ciągłe chodzenie po schodach prowadzących do nikąd. Żyję jeszcze, bo odczuwam psychiczny ból, a fizyczny jest dla mnie narkotyk dla uzależnionego. Czuję coś od moją skórą, to chyba jakaś anfetamita, która ma złe działanie na mój organizm. Czuję odrywające się części mojego ciała i wypływającą krew. To wszystko, to samobójstwo polegające na wyczerpaniu samego siebie. Każdy sięgający po używkę ma jakiś powód, a jaki jest mój.? Jest wybrykiem mojej wyobraźni, fantazji. Mam chęć pragnięcia i porządania czegoś co nie jest moje. To robi się moją głupotą, taką głupotą ludzką. Każde zamknięcie oczu, to sen, ściskanie w rękach prześcieradła kiedy przeszywa mnie chłód Twego istnienia. Jesteś jak upiór, jak złodziej, jak zjawa, jak duch, który ma zły zamiar. Boję się, choć niczego wcześniej się nie obawiałem, a strach był mi obcy. Jak mam prosić, byś przestała prześladować mnie i odpuściła.? Pozwól mi spaść z 30 piętra w dół i czuć się jak postrzelona ptaszyna. Proszę pozwól mi umrzeć, bo zalewa mnie cierpienie.
.
.