Dookoła było zielono. Można tu było zobaczyć każdy odcień zieleni, od najjaśniejszej do najciemniejszej. Niebo było zachmurzone i miało stalowogranatowy odcień. Wiał nie za silny wiatr targając moimi włosami. Wysoka, soczysta w odcieniu jasnejzieleni trawa falowała. Miałam wrażenie, że płynie. Niedaleko przedemną rozciągał się zielony las. Korony drzew u dołu były w odcieniu ciemnej zieleni, a im wyżej tym jaśniały liście. Las lekko wspinał się na górę, która była zaraz za nim. Wokół mnie pasły się konie, a w odosomnieniu najpięknięjszy z nich. Był czarny niczym smoła, a jego grzywa powiewała na wietrze jak czarny aksamit. Powoli ruszyłam dalej, przez może zielonej trawy. Była tak cudownie miekka i delikatna. Wiatr zawiał mi kruczoczarne włosy na twarz, a ja zamknęłam błękitne oczy. Miały nietypowy kolor. Przy samych źrenicach były szafirowe, a na końcu tęczówki już miały odcień najjaśniejszego błękitu. Kiedy powoli zbliżałam sie do lasu wyszły mi na spotkanie małe chochliki przepychając się między sobą. Wieszały się na moich długich włosach i sukience. Była bez rękawów i ramiążek, a spudnica była krótka, sięgała mi do połowy ud. Składała się z drzech falban. Na nogach miałam wydokie czarnę rajstopy pończochowe i wysokie do kolan sznurowane, skórzane kozaczki. Na rękach długie czarne rękawiczki. Już tak długo nie byłam w domu. Zapomniałam prawie kim jestem. Ponad pięć lat temu wyruszyłam na poszukiwanie mojej siostry Miry, która została porwana. Zostawiłam wówczas wszytko co mi było znane i bezpieczne i wyruszyłam. Zostawiłam jego. A teraz stał przedemą. Czekoladowe włosy sięgające niemal do ramion, brązowe oczy błyszczały, blade zazwyczaj policzki były zarumienione, a delikatne usta lekko rozchylone. Chyba biegł. Marvin. Miał na sobie brązową bluzkę bez rękawów, rozciętą lekko na klatce piersiowej i związaną sznurkiem i czarne spodnie. Wyglądał... Doroślej niż go zapamietałam. Uśmiechnęłam sie szeroko, a chociliki posypały mnie pyłkiem, który zaczął migotać. Zobaczyłam tylko szeroki uśmiech Marvina zanim zmieniłam się w małego faerie o niebieskich skrzydłach motyla. Takich jak moje oczy. Chochliki ze śmiechem poleciały w stronę zamku, a ja podfrunęłam do Marwina zataczając wokół niego kółko. Zaśmiałam sie i pofrunęłam dalej za chochlikami. Chwilę później leciał koło mnie Marvin. Jego skrzydła miały piękny ciemnobursztynowy kolor. Dobrze było go zobaczyć po tylu latach.