Oskarżam go cały czas o to co robił K. Wyżywam się na nim, wyklinam. Pewnie gdybyśmy nie kłócili się przez telefon już dawno by doszło do rękoczynów. W głowie non stop świeci się czerwona lampka, że jest za dobrze, że coś musi ukrywać. On przeprasza a ja go wyzywam. Wczoraj było apogeum, w końcu nie wytrzymał...
Czuję się jak śmieć, czuję się jak kat. Co ja robię?
Nawet nie potrafimy się pokłócić prosto w oczy, bo prędzej czy później jego głowa ląduje między moimi udami. I niedomowienia trwają... Albo raczej moje chore wyobrażenia.
Widzę, że go niszczę.
Ale nie chcę już nikogo innego.
Mam chorą głowę.
ZNOWU