17. Always and forever.
Patrzyłam szeroko otwartymi oczami przed siebie. Czułam jak na policzka wychodzą mi gorące wypieki z podekscytowania. Niby tak błaha sprawa, a sprawia tyle radości. Usłyszałam za sobą cichy szmer. Odwróciłam głowę i napotkałam przeszywające spojrzenie Sebastiana, którym obserwował mnie z odległości dwóch metrów.
- Mówiłem, że ci się spodoba. - przerwał ciszę i uśmiechnął się.
- Przyznam, miałeś racje. Jest tu pięknie. W dzień zapewne też, ale teraz... - westchnęłam, znów odwracając głowę w stronę krajobrazu. Nie mam pojęcia ile trwało moje wpatrywanie się w ciemną połać nieba, samotny półksiężyc i światła palące się z oddali. - Nie wiedziałam, że z ciebie taki romantyk. - słowa same wyciekły z moich ust. Sądziłam, że tylko o tym pomyślałam, jednak nawet na niego nie zerknęłam.
- Dla ciebie mogę być kim zechcesz. - zaskoczona, wyrwałam się z błogiego stanu i odwróciłam się do niego. Trzymał w rękach dwa piwa i otwieracz oraz siadał na przedniej masce samochodu. Znów poczułam ogień na policzkach, jednak tym razem powodem było moje zawstydzenie. Kompletnie nie spodziewałam się takich słów z jego strony. Oszołomiona nie dałam rady nic powiedzieć. Tylko gapiłam się na niego. - Chcesz piwo? - zagadnął jak gdyby nigdy nic. Zdobyłam się tylko na skinienie głową. Podeszłam powoli do niego. Otworzył butelkę i podał mi ją, a ja zasiadłam obok niego, wciąż wpatrując się w widok przede mną.
- Możesz pić? Przecież prowadzisz. - zauważyłam, kiedy wziął łyk swojego piwa.
- Od jednego piwa nic się nie stanie. - zaśmiał się i puścił mi oczko. Skoro tak uważa...
- Dlaczego to robisz? Pomijając fakt, że ci się podobam.- spytałam znienacka, przewracając oczami.
- Konkretnie co?
- Pomagasz mi, jesteś wyrozumiały, wysłuchałeś moich problemów, wziąłeś mnie w to super miejsce i do tego teraz się narażałeś. Każdy trzepie gaciami przed tą bandą, tylko nie ty. Wiesz co oni mogli ci zrobić? Wciąż mogą... - zauważyłam i pierwszy raz na niego spojrzałam. Najpierw patrzył na mnie poważnie, a sekundę potem zaśmiał się luźno.
- Chyba żartujesz. Na dowód, że nic mi nie zrobią nie wystarczy ci fakt jak się przede mną płaszczyli? To oni boją się mnie. - spojrzał na mnie pobłażliwie - A ja nie boję się ich. Ja nikogo się nie boję. - podkreślił. - A zabrałem cię tutaj, bo wiem ile cię to wszystko kosztuje. Jesteś tak młodą dziewczyną, nastolatką, a masz więcej na głowie niż nie jeden dorosły człowiek. Chciałem pomóc, byś rozerwała się trochę, rozluźniła. - po tych słowach napił się swojego piwa.
- Dziękuję. - szepnęłam, poruszona tym jak się wobec mnie zachowuje. Naprawdę zaczynam zmieniać co do niego zdanie. Również napiłam się trunku.
Siedzieliśmy w ciszy, piliśmy i zachwycaliśmy się okolicznościami, kiedy niespodziewanie zeskoczył z maski samochodu, odstawił butelkę obok opony i otworzył drzwi od strony pasażera. Grzebał przez chwilę wydaje mi się, że w schowku, po czym wrócił do mnie i podał mi rękę. Niepewnie stanęłam na przeciwko niego, wcześniej również odstawiając piwo. Wystawił do mnie jakąś czerwoną, małą rzecz. Na jego dłoni leżał mały prostokąt z zaokrąglonymi rogami.
- Weź to. - powiedział władczym tonem. Zerknęłam na jego twarz. Nie uśmiechał się. Był śmiertlenie poważny.
- Co to jest? - zapytałam zdziwiona. Zamiast odpowiedzieć po prostu zademonstrował. Z jednego boku wyjął coś i rozłożył. Wtedy zauważyłam, że to nóż, a raczej scyzoryk.
- Po co mi on? - wystraszyłam się i cofnęłam o mały krok.
- Musisz mieć się czym bronić. - odparł z tą samą miną.
- Ja nie chcę nikogo zabić! - przeraziłam się.
- Nie zabijesz. To alpineer. Jego ostrze ma w prawdzie sześć centymetrów, ale nikogo nim nie zabijesz, co najwyżej wyślesz do szpitala z uszkodzonymi narządami, mięśniami czy w co tam go wbijesz. Oczywiście pomijając serce. - uśmiechnął się. - Wystarczy, że wbijesz napastnikowi go w nogę i już będziesz wolna. Pamiętaj... kiedy będziesz musiała to zrobić, dodatkowo przekręć go w miejscu. Rana będzie się wolniej goić. - i znów ten uśmiech. Nawet nie jestem w stanie go opisać. - Mieszkasz na takiej ulicy, że aż strach wychodzić na zewnątrz bez jakiegokolwiek środka ochrony. - stwierdził.
- Robiłam to przez tyle lat i jakoś wciąż żyję.
- Weź go. Będę spokojniejszy. - powiedział, spojrzał na mnie tak... inaczej i zbliżył się nieco. Byłam przeciwna temu, ale zabrałam to od niego i badałam w swoich dłoniach. - Miej go cały czas przy sobie, zrozumiano? - niby chwila poważna, ale jego apodyktyczność w stosunku do mojej osoby mnie rozbawiła.
- Tak, proszę pana. - odparłam i spróbowałam się nie uśmiechnąć. Nie było to łatwe, bo kąciki ust rwały się ku górze. Spuściłam więc głowę, złożyłam scyzoryk i schowałam go do kieszeni spodni. Kiedy znów spojrzałam na Sebastiana jego twarz przybrała już inny wyraz. Był zadowolony. I mam wrażenie, że dumny, że udało mu się na mnie wpłynąć.
Wróciliśmy na swoje miejsca. Dokończyliśmy piwa i posiedzieliśmy jeszcze chwilę, rozmawiając na różne lekkie tematy. Kiedy jednak dochodziła pierwsza w nocy, postanowiliśmy wracać.
Zatrzymał samochód przed moim blokiem. Już nie musiałam kryć się przed nim, gdzie naprawdę mieszkam. Wciąż się tego wstydziałam, ale było o wiele łatwiej, kiedy wiedział o wszystkim. Mimo że widocznie pochodzi z bogatej rodziny, to jest w stosunku co do mojej sytuacji bardzo tolerancyjny. Wręcz pomaga mi o niej zapomnieć. Zupełnie jak Oliver... Zgasił silnik i wysiadł z samochodu. Kiedy ja także miałam taki zamiar, zauważyłam, że przechodzi przed nim, a następnie otwiera drzwiczki od mojej strony. Byłam mile zaskoczona. Moje lekcje dobrych manier i kultury widocznie coś pomagają. Z uśmiechem na ustach podziękowałam, a on odprowadził mnie pod same drzwi klatki schodowej.
DALSZA CZĘŚĆ W KOMENTARZU!