Mam ze sobą pewien problem. Chyba nie umiem wyrażać tego, co chcę wyrazić. W końcu tyle razy tu wracam, chyba tylko po to, żeby sprawdzić czy pamiętam jeszcze dane do profilu. Wiem na pewno, że przez to szukam jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś dzięki czemu mogłabym zostać tu dłużej i znów tak swobodnie płynąć po klawiaturze. Kiedy mamy już to tajemnicze "coś", wymyka mi się. Ucieka przez palce, wyparowywuje uszami, nie wiem - znika. Znika i całe moje "chciałabym" kończy się na tym, że kasuję każdy napisany wyraz, zostaje puste pole edytora, klikam "wyloguj" i znów mnie nie ma.
Zawsze jest jakieś wytłumaczenie. Rozumiecie, matura nie zda się sama, prawko samo się nie zrobi, pranie też, a i zdarzy się choroba. A gdzie w tym wszystkim ja? Zgubiłam sie gdzieś między wpół do ósmej a godziną 14. Zginęłam chyba między notatkami z ustrojów państw, funkcjami trygonometrycznymi, a syropem na kaszel i chusteczkami do nosa. A może i nie... Może zapodziałam się gdzieś w szafie, tak jak ona, albo zostałam na boisku? Och, gdybym była tam, to pół biedy! Przynajmniej znajdowałabym się w jednym z piękniejszych miejsc na ziemi. Problem polega na tym, że bardzo powoli i (bardzo!) doszczętnie zostałam wyssana przez leki, przez recepty, przez zalecenia, przez ortopedię, przez ludzi, którzy mieli pomóc, a zamiast tego zbierali pieniądze do kieszeni za kolejne wizyty. Ja za to zbierałam łzy.
Nie chcę już walczyć, nie mam nawet na to siły. Chyba kończę z byciem optymistką, marzycielką... Nazywajmy rzeczy po imieniu: kariery piłkarskiej nie zrobie, ona nigdy nie była mi pisana, dziennikarką też nie zostanę, jestem na to za słaba, maturę zdam (może) na normalnym, przyzwoitym poziomie... Niby pełnoletność kwitnie dopiero od pół roku, a już zbiera żniwo. Dorosłość wyniszcza. Nie ma czasu na marzenia, nie ma czasu na siebie. Jest czas na pracę, na obowiązki, na pieniądze i na problemy. A miłość? Dobrze, że ta moja miłość trzyma się na dwóch nogach mocniej, niż ja na "czterech" (w tym dwóch ortopedycznych), bo i na to nie miałabym czasu.
Pewna jestem tego, że tęsknie. Okropnie tęsknie. Jakie to banalne, a zarazem jak bardzo brutalne. Mieć przed sobą cały świat i nagle, w ułamku sekudny zaryglować te drzwi napisem "czas". Wogóle, czy to ma sens? Raczej nie, więc dobranoc.