Poczółam palace łzy cieknące po policzkach. I po co mi to było? Wszystko było ok. On miał prochy. Chcieliśmy się zabawic. Najpierw wstrzykną mi. Czółam jak narkotyk ropływa się po moich żyłach. Na poczatku czółam tylko strach o to co nastąpi. Potem był błogi spokój. Zdążyłam zauwarzyc jak bierze podwójną porcje. "Będzie extra-zobaczysz". Śmiech. Mój i jego. Albo tylko jego.
Gdy się obudziłam on leżał na podłodze. Blady, zimny. Zaczęłam panikowac, potem była ciemnośc. Niepamiętam jak nas znalazła jakaś mloda dziewczyna.Jechałam karetką. Czas niemiał dla mnie znaczenia. Mogłam żyć i równie dobrze umrzeć. Obudziłam się w szpitalu. Przez wpół przymknięte oczy widziałam twarz mojej matki, kiedy się nademną pochyla i szepta"córeczko". Powiedzieli mi że to była jego ostatnia noc. Wziął za dużo i za szybko. Jego organizm niewytrzymał.Potem znowu ciemność i ten sam paraliżujący śmiech.