photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 2 LUTEGO 2016

immortial.

Wybraliśmy się z grupą ćwiczeniową na basen. Nie pamiętam kto rzucił taką propozycję i jakim cudem udało nam się nakłonić wszystkie 40 osób do wspólnego wyjścia. Do tej pory chodziliśmy tylko na piwo po jakimś trudnym kolokwium czy egzaminie, ale zawsze w kilka osób, małą grupką. A tu proszę, wszyscy bez wyjątku wyrazili chęć popływania.

Wszystko zaczęło się od momentu wyjścia na pływalnię. Jak Boga kocham nie wiem. Nie wiem, jakim cudem ON pracował tam jako ratownik. Powinnam się była domyślić, że coś jest na rzeczy, bo Adam mówił, że idą wszyscy bez wyjątku, a nie było go na umówionym miejscu zbiórki.

Powiedziałam z uśmiechem "cześć" i zapytałam czy tu pracuje. Głupie wiem, przecież to oczywiste, że tam pracował, skoro chodził dumnie w pomarańczowych kąpielówkach, z gwizdkiem na szyi. Odpowiedział, że tak i że nie udało mu się zamienić z kolegą za zmianę i że nie będzie z nami pływał, bo jest w pracy, że bardzo mu przykro, ale może jedynie z nami rozmawiać i udzielać wskazówek co do techniki pływania.

Wydawał się być jakiś inny. Nie wiem, może to przez to miejsce i szum wody? Na uczelni zawsze był jakiś spięty, siedział tylko z chłopakami i omawiali coraz to nowe gry komputerowe czy dyskutowali o polityce. A tu nie. Był jakiś inny: wyluzowany, roześmiany i dziwnie zainteresowany rozmowa ze mną, bo opowiadał mi wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. I przede wszystkim nigdzie się nie spieszył.

Kiedy po chwili ktoś go zawołał powiedział, że potem dokończymy rozmowę, a ja ocknęłam się jakby z transu. Potem? Jakie potem? Zawsze było tylko "cześć, co słychać?" albo "cześć, czy tu mamy zajęcia?". A tu potem. W tej właśnie chwili podeszła do mnie Magda i zapytała czy zamierzam tak stać i gapić się przed siebie, czy wejdę w końcu do wody. No to weszłam.

Po przepłynięciu kilku basenów i oswojeniu się z wodą, stwierdziliśmy z chłopakami, że będziemy się ścigać. Miałam co prawda pewne obawy, bo kiedyś już ratownik wyciągał mnie z głębokości czterech metrów, kiedy ktoś pociągnął mnie za kostkę i poszłam na dno. Stwierdziłam jednak, że było to w odległym gimnazjum i że tutaj na studiach są poważni ludzie i nikomu by tak głupi pomysł nie przyszedł do głowy. Poza tym co mogło mi się stać kiedy M. bacznie nad nami czuwał razem ze swoimi kolegami ratownikami?

Wystartowaliśmy. Szło mi całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka dni temu leżałam w domu przeziębiona. Kiedy dopłynęliśmy do końca basenu i mieliśmy się pod wodą odwrócić, zaczepiłam o coś prawą łydką. Trochę zabolało, ale adrenalina uśmierzyła ból i płynęłam dalej. Kiedy skończyliśmy wyścig i wyszłam z wody (oczywiście przegrałam) podbiegł do mnie M. i kazał usiąść na ławce obok. Okazało się, że kiedy się odwracałam, to zaczepiłam pod wodą o linkę, do której umocowane były boje oddzielające tory. Jednym słowem mówiąc: miałam rozciętą nogę. I nie wiem jak to zrobiłam, ale rana była dość głęboka.

Kiedy dotarło do mnie, że znowu przez swoją nieuwagę zrobiłam coś głupiego, chciałam wstać i iść do łazienki zatamować krwotok, ale zatrzymał mnie M. i kazał usiąść. Zabandażował ranę i zabronił wstawać. Nie wiem jak długo tak siedziałam, może pięć minut, może pół godziny, ale z minuty na minutę coraz bardziej chciało mi się spać i kiedy głowa zaczęła mi opadać, wrócił przerażony M. Powiedział, że musimy iść do pielęgniarki, która pracuje na basenie, bo opatrunek zaczął mi przemakać krwią. Musiałam chyba źle wyglądać, bo przyłożył mi zimną dłoń do czoła i stwierdził, że mam gorączkę i że natychmiast musimy iść.

Prowadził mnie, trzymając pod rękę i drugą przytrzymując żebym nie upadła. Nie wiem czemu, ale po drodze, tuż obok basenu dla dzieci stała drabina albo rusztowanie, nie pamiętam już. Powiedziałam tylko "nie pod drabiną" i dałam śmiały krok naprzód. Nie było tam za wiele miejsca ale byłam jeszcze na tyle przytomna, że sama utrzymałam równowagę, jednak mimo tego, w tej właśnie chwili M. złapał mnie jeszcze mocniej i przyciągnął do siebie żebym nie wpadła do wody i prowadził dalej. Nie zwolnił uścisku nawet kiedy szliśmy szerokim już korytarzem do gabinetu pielęgniarki. Oparłam głowę o jego ramię.

Doszliśmy do końca korytarza, gdzie stały krzesła. M. powiedział żebyśmy na chwilę usiedli.  Usiadłam w swojej ulubionej pozie: ranną nogę wyprostowałam, a lewą zaczepiłam o nogę krzesła tak, że była trochę w powietrzu. I właśnie w tej chwili M. objął tę nogę i się do niej przytulił. Siedział tak przez dłuższą chwilę, a ja nie wiedziałam czy mam coś powiedzieć, czy siedzieć bez ruchu. Po chwili, położyłam dłoń na jego ramieniu i powiedziałam:  

-Zmęczony jesteś?- zabrzmiało to bardziej jak zatroskane stwierdzenie, a nie jak pytanie. Dopiero wtedy zobaczyłam, że kiedy tak siedział, miał zamknięte oczy. Zwolnił uścisk mojej nogi i odwrócił głowę i położył ją na moim udzie tak, że teraz patrzył prosto na mnie. 

-Nie- powiedział- po prostu... wiem, że to i tak wiele nie zmieni, ale... jesteś dla mnie bardzo ważna i nie darowałbym sobie gdyby coś Ci się stało.

Myślałam, że umrę. Czy naprawdę to powiedział, czy tylko dzwoniło mi w uszach przez utratę krwi? Czy chodziło mu o to, że straciłby pracę, czy naprawdę coś poczuł?

-Ale jestem głupia- pomyślałam. I postawiłam wszystko na jedną kartę, bo nadal patrzył mi w oczy, a ja ciągle jeszcze nie byłam pewna czy naprawdę to powiedział.

-Ale czemu ma to nic nie zmienić? Ty też jesteś dla mnie bardzo ważny...- powiedziałam. Całkowicie uradowany, z dziecięcą radością w oczach odparł

- Naprawdę?

W odpowiedzi posłałam mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Przytulił mnie tak mocno, że od razu serce zabiło mi mocniej. Kiedy już mnie puścił, powiedział

-Jezu, przecież mieliśmy iść do pielęgniarki opatrzyć Twoją ranę!

 Powiedziałam mu tylko, że już nie boli i chciałam wrócić do naszego uścisku, ale M. wstał jak oparzony

-Nie marudź, tylko wstawaj- powiedział i pociągnął mnie za sobą do gabinetu higienistki.

 

 

 

I wtedy się obudziłam...

Komentarze

rozczochranalwica No kuuuurde!!! W takim momencie nooo
21/02/2016 16:25:58
keitha Ale ładnie wygląda :)
02/02/2016 17:10:56