Koniec listopada. Jestem jak płomyk, wygasający na twoich dłoniach. Co ty mi zrobiłeś, co mógłbyś robić gdybym czułości nie myliła z miłością? Jest koniec listopada, a ja stoję na balkonie, znów zaciągając się papierosem. Nie mam tu nawet rybki, którą mogłabym karmić. Samotność przybiera na sile, wdraża się w żyły, mruczy z delikatnym podnieceniem TWOJE imię. Staję z nią twarzą w twarz, przegrywam, odkupuje winy. Znowu telefon, znowu spotkanie, zmierz się ze swoim ego i moją wrażliwością na przeklętej ławce. Tam się wszystko zaczęło, tam się nie skończyło. Balkon. Wstyd mnie wgniótł w balustradę. Wolałabym, żebyś Ty mnie do niej przyparł. Koraliki sypią się po podłodze. Każde słowo jest jak taki koralik, wbijający się w szklane stopy.