No, więc zaczynam pisać o Ronaldo. Pomysł rodził mi się w głowie dawno, ale z innym bohaterem. Potem przeczytałam pewną rzecz o Cristiano i .... zobaczyłam jego w tej roli. Mniejsza. Mam nadzieję, że się spodoba!
~ . ~ . ~ . ~ . ~ . ~ . ~
Właśnie siedziałam w domu i czytałam książkę. Szczerze mówiąc, nie miałam na nią ochoty, ale nie miałam też innego zajęcia. Kiedy zdałam sobie sprawę, że dziesiąty raz czytam jedno zdanie, zamknęłam książkę z hukiem i oparłam głowę o kolana, wpatrując się we wschodzące słońce. Zimny podmuch wiatru wywołał na moim ciele gęsią skórkę, a ja szczelniej okryłam się swetrem, który miałam na sobie. Wtedy też doznałam uczucia, którego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Poczułam się samotna. Uczucie było tak silne, że w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy. Nie zdążyłam się rozpłakać, gdyż, na moje szczęście, usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Zerwałam się z krzesła i ruszyłam w stronę wyjścia z balkonu. Jak najszybciej umiałam rzuciłam się w stronę urządzenia, po drodze prawie zabijając się o leżącego na dywanie kota. Spodziewałam się informacji o moim bratanku, który znajdował się w szpitalu. Podniosłam słuchawkę, w tym samym czasie zauważajac moją matkę wychodzącą z kuchni. Przewróciłam oczami, zastanawiając się, czemu to ona nie odebrała telefonu.
- Halo? Daniel? - zapytałam z nadzieją w głosie. Daniel to mój starszy brat.
- Tak, to ja. Słuchaj, dzwonię ze złymi wiadomościami... - jego głos był przygaszony, słyszałam, że niedawno płakał. Serce jakby stanęło mi w miejscu. Przełknęłam głośno ślinę i nic nie mówiąc, czekałam na to, co ma mi do powiedzenia.
- Nataniel ma raka. Wystąpiły przerzuty i... nic nie da się zrobić. P-przyjedź, proszę... - w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy, które popłynęły po moich policzkach. Głos Daniela zawierał w sobie tyle bólu, że gdybym nie powstrzymywała się przed płaczem, to szlochałabym właśnie, nie mogąc nic powiedzieć. Zdawałam sobie sprawę, że mój brat płacze. Nataniel był jego jedynym dzieckiem. Jego jedynym, kochanym synkiem...
- D-daniel, tak mi przykro... postaram się być u ciebie jak najszybciej. - nie miałam pojęcia co mam teraz mówić. Sama nie wiedziałam, co chciałabym usłyszeć, gdyby moje dziecko właśnie umierało. Pewnie zaszyłabym się w czterech ścianach i nie wychodziła, póki cały koszmar by się nie skończył. A pewnie nie skończyłby się nigdy. Boże, biedny Daniel... - pomyślałam.
- Będziemy was oczekiwać. Kocham cię, siostrzyczko. Dasz mi mamę? - powiedział, w między czasie pociągając nosem. Płakał.
- Oczywiście.. ja ciebie też kocham, do zobaczenia. - wiedziałam, że więcej słów nie przejdzie mi przez gardło. Jedyne co miałam ochotę zrobić to pójść wypłakać się w poduszkę. Mały Nataniel odchodzi. Ten mały, wesoły i szczęśliwy chłopiec, którego wszędzie było pełno.
Z oczami pełnymi łez i mokrymi policzkami, skinęłam mamie głową na telefon, po czym truchtem ruszyłam do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać. Wróć, nie płakać.. ryczeć. Kiedy myślałam, że mój najukochańszy bratanek niedługo odejdzie, że nie spełni swoich marzeń, że nie zobaczę, jak dorasta... ból rozdzierał moje serce. Nie mogłam się oswoić z tą myślą. I nie mogłam przestać myśleć o tym, jak w tym momencie czuje się mój brat i jego żona. Musiałam więc tam pojechać, okazać im wsparcie.. chciałam dla nich zrobić przynajmniej to.
Wzięłam laptopa i w czasie, kiedy wszystkie programy się włączały, ja sięgnęłam po chusteczki i wytrałam twarz. Po chwili weszłam na internet i sprawdziłam najbliższy autobus do stolicy Portugalii. Ja i moja matka zamieszkiwałyśmy Porto, toteż do Lizbony droga była niedaleka. Jak się okazało, autobus odjeżdżał za półtorej godziny. Szybko wyłączyłam urządzenie i spakowałam je do torby, po czym wyszłam z pokoju, by powiadomić o wyjeździe moją rodzicielkę.
- Mamo? Autobus odjeżdża za godzinę i 25 minut. Musimy jeszcze kupić bilety. - oznajmiłam, w między czasie szukając torby. Tak zajęłam się wyjazdem, że przestałam płakać i myśleć o całym zajściu. W powietrzu jednak unosiła się aura tragizmu i powagi sytuacji. Dopiero kiedy znalazłam torbę, zdałam sobie sprawę, że mama nie odpowiedziała. Podniosłam wzrok i rozejrzałam się po pokoju. Siedziała na krześle, przy telefonie.
- To Nataniel umiera, a ty martwisz się tylko o autobus? - zapytała z wyrzutem. Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- Mamo... musimy dostać się do Daniela i Marii, by jakoś ich pocieszyć. Martwię się o nich. Chcę też wesprzeć jakoś Nataniela... nie ma czasu na rozpacz! - odparłam błagalnym i trochę pouczającym tonem. Nie miałam zamiaru w takim dniu kłócić się z matką. Mogłyśmy robić to codziennie, ale nie dziś. Nie, kiedy rodzina nas potrzebowała.
- Jak zwykle, jesteś nieczuła na losy rodziny. Nic cię nie obchodzi! Może jeszcze załóż te słuchawki na uszy i miej nas wszystkich gdzieś? - wrzasnęła, aż zabolały mnie uszy. Spojrzałam na nią wzrokiem bazyliszka. Zabolało. Muzyka była bardzo ważna w moim życiu, a ona...
- Nie waż się tak do mnie mówić. Jestem pełnoletnia, robię co chcę i myślę jak chcę. W takim razie, pojadę sama. - nigdy nie mogłam po prostu się zamknąć, zawsze wtrąciłam swoje trzy grosze. Później tego żałowałam.
Od pół godziny pakowałam się, ze sobą zabierałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, starałam się robić to jak najszybciej. W końcu zapięłam średnich rozmiarów torbę i z małego stolika wzięłam mój portfel, w którym znajdowały się dokumenty i pieniądze. Wzięłam torbę i ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy się już przy nich znalazłam, zaśmiałam się trochę wrednie. Stała tam moja matka, spakowana, widać też było, że naburmuszona. Nie mogłam uwierzyć, że w takim dniu, jest w stanie naburmuszać się jak księżniczka i robić mi awantury. Nic nie mówiąc, otworzyłam drzwi, wyszłam na klatkę schodową, a następnie poczekałam, aż mama zamknie je na klucz. Potem bez słowa ruszyłyśmy na postój taksówek, by dostać się jakoś na dworzec autobusowy.
Po czterdziestu minutach byłyśmy już na dworcu. Poleciłam mamie, by poszła na przystanek, a na szybko kupiłam dwa bilety. Zdążyłam w ostatnim momencie. Po chwili siedziałyśmy już w autobusie, który miał zawieźć nas do Lizbony. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że już nidy nie wrócę do domu..........