To nic, że mam rozwalone buty. To nic, że po tych wyjściach nogi uciekają mi do dupy. To nic, że strasznie boli mnie gardło po ślęczeniu w nocy w oknie. To nic, że mi się nie chcę.
A dlaczego?
Bo wszystko to uwielbiam.
Ludzi, którzy tutaj są, czas, który z nimi spędzam, rozmowy do nocy. Kocham, kiedy Masza wraca z wykładów i ze szczęścia, że z nami znowu jest, skacze po pokoju, a później tak mocno przytula, że za nic w świecie nie można jej od siebie odczepić. Cudowne jest to, że przyjaciele to ostatnie osoby, które widzę przed spaniem i pierwsze, które widzę po wstaniu. Jestem nawet w stanie przeżyć smród, który jest na korytarzu, kiedy Azjaci coś gotują, a śmierdzi naprawdę... okropnie.
Byleby to się nie skończyło.
I nie żałuję niczego, no niczego. C: