W sumie nie wiem, po co tutaj piszę. Postanowiłam, że bloga zawieszę, ale z braku ciekawszych zajęć znów wstawiam zdjęcie. Siedzę w domu, pluje własnymi płucami, połykam masło orzechowe i inne kalorie, NIE uczę się, co jest ciekawym zjawiskiem w obecnych czasach i truje dupę biednym ludziom, którzy starają się zapamiętać dla mnie informacje szkolne.
Większość tego dnia spędziłam na spaniu, trochę czytałam, tłumaczyłam Kijance chemię (gdyby Wołowina wymagała od nas tyle ile ta nowa nauczycielka, to może nie miałabym takich kłopotów w pierwszej klasie ;]) i wrzucam na swój aparat telefoniczny, bo znów nie mam kasy na koncie. Największą rozrywką był telefon od Śnieżki, którą skazałam na samotne znoszenie pełnego politowania wzroku szacownej Pani lektorki języka angielskiego- M. Później rozbrajająca opisowo- gadugadowa rozmówka z Kiełbaską i jestem u siebie. Jakoś tak lipnie siedzieć bezczynnie w domu. W sumie człowiek marzy o tym cały boży tydzień, ale to na prawdę ostro przereklamowana sprawa.
Jutro będę się biła z małymi dziećmi o miejsce u Pani doktor W, gdyż oczywiście nie ma miejsc u normalnego lekarza ;] aż mnie skręca z podekscytowania! Jeżeli dostane antybiotyk, to naturalnie wypuszczą mnie z klatki jedynie na wigilie klasową. Muszę zobaczyć niektóre mordki, bo oczywiście chorujemy tak, że nie ma nas na zmianę w szkole ;] Wtedy też spacer z K, zakupy z Bianką, seansik filmowy z Śnieżynką, kościółek z Żanetą i napój bezalkoholowy z Braciszkiem :) w sumie to jest to na co czekam. Święta? Czym one, do cholery są, bez nich?
Wczoraj byłam, jak w każdy dzień rodzinny, u Babci. Siedzę, słucham jak dziadek każe wszystkich rozstrzelać, jak się małe pastwią nad laptopem, któregoś z moich DOROSŁYCH wujków, jak biją się o ostatni kawałek babcinego ciasta i cichego „ moja Ola” od Agatki. Muszę wstawić jej zdjęcie, któregoś dnia.
Chrzanie bez ładu, składu i celu- zdaję sobie z tego niestety sprawę. Miałam potrzebę coś tutaj napisać po prostu :P
Ho, ho, the mistletoe!