Mam za sobą "ciężki" czwartek. Samo jego wspomnienie "ciężko" ciąży mi na sercu. Piętnastominutowa rozmowa, sprawiająca tyle bólu; odebranie marzeń, nadzei i przeistoczenie szczerego uśmiechu w ten wymyszony, fałszywy. I od tego czasu pierwsza moja myśl po przebudzeniu to pytanie - czy jednak warto podnosić te powieki czy lepiej zamknąć je bezpowrotnie?
Moje największe wady to wrażliwość i zdystansowanie. O ile obie cechy mogą być zaletami, u mnie mają zazwyczaj negatywny wydźwięk. Tak trudno powiedzieć komuś co się teraz dzieje w mojej głowie, że czuję jak te myśli przemianiają się w truciznę która powoli zatruwa mnie od środka. Gromadzę jej coraz większe zapasy bo za cholerę nie mogę komuś zaufać i podzielić się tym, przez co nie mogę spać w nocy. Trzykrotnie zaufałam i trzykrotnie los dał mi w kość. Mogłabym powiedzieć, że trzykrotnie dostałam nożem w plecy, ale to nie prawda. Swoim przeżywaniem przeszłości na nowo kaleczę samą siebie, nie mogąc się powstrzymać i nieświadoma konsekwencji.
A jak zniknę to każdy zachowa się jak typowy poeta oświecenia. Przez moje zamknięcie się w sobie, nikt nie pozna powodu mojej nieobecności a bez wyjaśnienia pozostanę osądzona, wszystko zostanie zwalone na moją głupotę. Nikt nie weźmie pod uwagę uczuć, choć to one przesądziły całą sprawę. Przeklęta wrażliwość.