moj ostatni post byl o ciazy, haha, troche czasu minelo.
wiec po tym wszystkim okazalo sie, ze..
od poczatku. skurcze, jedziemy do szpitala na zbity pysk. przychodzi pielegniarka, szuka serduszka..
przychodzi nastpena i nastepna, i nastepna.. i tak 5. przenoasza mnie do drugiej sali, a tam 3 lekarzy.. wolaja mojego, pytaja, czy to jego dziecko, zazartowal, ze mnie nie zna i wlasnie poznalismy sie na korytarzu.
dziecko zmarlo. u mnie w brzuchu. tydzien przed porodem bylam na badaniach i bylo w porzadku wszystko. jego serce po prostu przestalo bic.
moi rodzice z lotniska przyjechali wlasnie w ta noc, od razu do szpitala. mama byla ze mna caly czas. dostalam zastrzyk w kregoslup, urodzilam martwe dziecko nad ranem.
lzy plynal po policzkach.
minal juz ponad rok, pogodzilismy sie z tym juz.. o ile mozna w ogole kiedykolwiek w jakikolwiek sposob.
staramy sie o dziecko. chyba blokada psychiczna nie pozwala mi zajsc. chcialabym, ale boje sie gdzies tam.. w mozgu, w psychice siedzi, ze co BY BYLO GDYBY?!?!?!
przyczyne podali jako gronkowiec zlocisty. moj ginekolog w to nie wierzy. nigdy sie nie dowiemy.
ale na nastepna ciaze nie ma to wplywu, bo nowy plod, nowe lozysko, nowa pepowina. bedzie dobrze, musi byc!
czekam na to.. chcialabym juz dac mojemu dziecko.. zasluguje na to!
pobralismy sie. 11.11.2017. przyjechali rodzice, babcia, wuja. siostra nie mogla, bo jest w ciazy.
ciesze sie, ze to wszystko napisalam. moze poczuje sie lepiej i zrzuce ten ciezar z siebie.