Doprawdy, jestem na etapie, o którym marzyłam od dobrych czterech lat i.. jak mogłam sądzić, że chcę na tym etapie skończyć? Owszem, nie wyobrażałam sobie wtedy takiego życia z tym, ale.. teraz rozumiem, jak bardzo się myliłam. Choć z drugiej strony wiedziałam, że nie skończę. Po prostu wiedziałam.
Pewnośc siebi i wiara we własne możliwości - jakkolwiek by drugie nie brzmiało - bardzo się wahają. A aktualnie w ogóle ich nie ma. Przez przypuszczenia własne i tych innych. Przyćmione oczywiście przez kompleksy i brak wiary, podsycone jednak głupią, naiwną jak zwykle nadzieją.
Zastanawiam się tylko, jak ja z tym wszystkim skończę. W ogóle. Co pomyślę sobie o swoim akutalnym położeniu, kiedy będe umierać? Możliwe, że się zaśmieje. Jak zwykle obrócę wszystko w żart. Byleby tylko nie martwić innych. A smą siebie jak najbardziej. Cóż.