heheh dzień jak każdy normalny dopóki nie pojawili się oni...było drinkowo i szampanowo poprostu cód miód i pizza którą przywiózł chińczyk i ktora była troche spalona ale dało się zjeść...heheh...a później były poszukiwania babki Solki która nam groziła małym psem...hehehe...jednym słowem była wypierdzista impra na skiyłce...doma troche nie wyraźna była i musieliśmy jej kupić Rutinoscorbin...heheh i bieg do 60-ciu...na trójce