Dla osób, którym nie chce się czytać całości - możecie przejść do meritum, czyli treści zaznaczonej na czerwono.
Pewnie zastanawiacie się, co za pierdoły przychodzą mi do głowy. Ja sama nie wiem, jak to ująć. Nie pisałam całe wieki, można się domyśleć, czemu. Ci, co troszkę mnie znają (osobiście, lub przez internet) wiedzą, z czym przyszło mi walczyć od już 5 lat (w tym miesiącu mam cudowną piątą rocznicę, ahh, cóż za zaszczyt!).
Ze smutkiem oznajmiam, że zaczynam przegrywać. Zaczynam tracić nadzieję na odzyskanie konktroli nad życiem (anoreksja nie jest żadną kontrolą, wbrew pozorom, to jej totalny brak), nad zdrowiem, nad szczęściem, nad głową... Rok temu dołączyła dobra krewna anoreksji - bulimia. Co mogę powiedzieć, jest to mieszanka wybuchowa, bo nie dość, że w zaawansowanym niedożywieniu organizm zwyczajnie zaczyna zjadać sam siebie (warto poczytać o glukoneogenezie i ketogenezie, jak kogoś to interesuje), to te resztki mnie są sukcesywnie, brzydko mówiąc, rozpierd*lane przez kompulsy, które niestety występują, i są swego rodzaju uzależnieniem. I pewnie wielu z Was pomyśli "jak można być takim debilem, i robić takie chore rzeczy". W poprzednich postach napisałam o tym dość sporo, jednakże i tu podkreślę, że rzyganie nie sprawia mi żadnej frajdy, uwierzcie, ogladanie dzień w dzień muszli klozetowej też nie należy do szczególnie pasjonujących rzeczy, no, chyba że szkolisz się na hydraulika, albo jesteś moim kotem. Robię to, bo uzależniłam się od tego na tyle, że nie potrafię fukcjonować bez tej czynności. Bo nie potrafie skupić się na pracy/nauce/obowiązkach. Nie potrafię skupić się na czytaniu/hobby/przyjaciółce/rodzinie. Nawet nie potrafię zasnąć. Nie potrafię żyć bez tego. Ale i Z - też już nie umiem. Bo to złudne poczucie lekkości i komfortu po kompulsie, które mnie tak uzależniło jest krótkie. Wtedy pojawia się frustracja na siebie i świat, smutek i poczucie przegrania. I głód. Organizm też nie jest na to obojętny, jak już wspomniałam. Stale cierpię na hipokaliemię (niedobór potasu, wyrównywany okresowo kroplówkami), hipoglikemię na przemian z hiperglikemią, niskie ciśnienie tętnicze, niedobory magnezu, chlorków, sodu, okresowe leukopenie, masakryczny stan zębów, refluks, osłabienie, utraty przytomności, plus pakiet dodany przez anoreksję (tego już nawet nie chce mi sie wymieniać). Taka moja codzienność. Chciałabym, by moje życie wyglądało inaczej, i tutaj będę zmuszona poprosić Was o pomoc.
Mam szansę dostać się do ośrodka specjalizującego się w leczeniu zaburzeń odżywiania. Dla mnie jest to światełko w tunelu (sam ośrodek nosi bardzo adekwatną nazwę, bo "Światło dla życia"), nadzieja na pomoc w walce z tym gównem. Bo wiem, że wszystko zależy ode mnie, i nie oczekuję, że pobyt tam mnie wyleczy. Ale wiem, że tam dostanę narzędzia do walki, oraz naukę, jak te narzędzia mogę wykorzystać. Póki co, nie mam tych narzędzi, i jestem zdana na siebie. Podejmowałam próby leczenia się w szpitalu psychiatrycznym (6 razy), niestety narzędzia, które tam otrzymywałam... pękały. Nie były dobrze dobrane. To tak jak z leczeniem zęba - na NFZ można go jedynie załatać, by wyglądał z zewnątrz pięknie i zdrowo. Ale cóż z tego, skoro pewnego dnia natrafi na coś, co spowoduje, że ząb trzaśnie? Bo psuł się w środku? W tym ośrodku byłabym leczona właśnie od środka, od strony psychiki, bo to ona jest odpowiedzialna za to, co widać na zewnątrz. W szpitalu byłam leczona taką właśnie lichą plombą - odkarmiana, tuczona, mówiąc wprost. A tu nie o to chodzi.
Jednakże koszt terapii znacznie przewyższa moje możliwości finansowe, dlatego też za pośrednictwem fundacji "się pomaga" będzie organizowana zbiórka. Każda złotówka będzie pomocna. Każde udostępnienie (gdy zbiórka ruszy, pojawi się link, wstawię go zarówno na blog, jak i na facebooka) będzie pomocne. Masz szansę mi pomóc. A ja chowam godność w kieszeń, bo to nie jest dla mnie łatwe, prosić o coś takiego. Ale chcę żyć godnie.