Postrach nocy
Wampiry wracają do formy, ale łatwo nie jest. Popkultura starła je na proch, z którego powstały postaci pokroju Edwarda Cullena niezapośredniczone ani w wizerunku hedonistycznej arystokracji, ani w portretach nieokiełznanych bestii, wiedzionych wyłącznie instynktem. Scenarzyści remake'u "Postrachu nocy" z 1985 stroją sobie żarty z sagi Stephanie Meyer, a ich tęskny wzrok wędruje w stronę "ejtisowych" wampirów z dzisiejszej perspektywy retroseksualnych, reprezentujących czasy, gdy kino klasy B widziało w krwiopijcach buntowników spokrewnionych z gwiazdami rocka.
Wampir Jerry, który razem z twarzą Colina Farrella przejmuje bagaż jego "rebelianckich" doświadczeń, żłopie piwo, chodzi w przepoconym podkoszulku, ma duży samochód i wie, gdzie na ogródku szukać rur z gazem. Na nowym terenie łownym spotyka jednak godnego przeciwnika. Choć mieszkający w sąsiedztwie nastolatek Charlie ma spojrzenie przestraszonego kundelka i wciąż jest prawiczkiem, pomysłowości mu nie brakuje. Ich starcie przeniesie się z przedmieść Las Vegas do samego królestwa rozpusty, a stawka będzie wysoka Jerry to nie tylko potwór obleczony w ludzką skórę, ale i samiec czyhający na "niepokalaną" dziewczynę Charliego Amy.
Wyłożona trochę zbyt dosłownie seksualna metafora jest najsłabszym elementem filmu. Na szczęście konfrontacja zakutanego w saperski strój bohatera z Jerrym w rozchełstanej koszuli, któremu wampirzyca spija krew z piersi, to jedna z niewielu scen, w których Craig Gillespie pracuje retorycznym łomem. Autor "Wszystkich wcieleń Tary" i "Miłości Larsa" sensownie uwspółcześnia trącący myszką, kampowy oryginał Toma Hollanda i rozkłada akcenty tak, aby zadowolić entuzjastów horrorów z komediową nutą. Jest tu wszystko, czego oczekujemy od niezobowiązującej rozrywki: naszpikowane humorem dialogi, niegłupi morał, rozerotyzowany Farrell i seksowna Poots, kilka nakręconych z werwą scen pościgów i ucieczek, wreszcie drugoplanowa rola, za którą należy się oscarowa nominacja. Tym razem padło na Davida Tennanta, gwiazdę "Doktora Who", który kradnie Farrellowi i Yelchinowi każdą wspólną scenę. Jego Peter Vincent, krzyżówka Russella Branda z tchórzliwą i zblazowaną wersją doktora Van Helsinga, jest nie tylko źródłem ekranowego komizmu, ale również uzasadnia sens reaktywowania ramotki Hollanda. To pastisz odbity w lustrze pastiszu a taką umiejętność filmowcy muszą wyssać z krwią matki.
Inni zdjęcia: So close locomotivLose yourself locomotivMajowy już widok. halinam... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Ja pati991gd... maxima24... maxima24