Trochę zaczynam się gubić w codzienności.
Zmagam się z pragnieniem normalnego, spokojnego życia, z marzeniem nierealnym aby liczyła sie tylko miłość i nie było pracy, ludzi...
Do tego gdzieś po drodze zgubiło mi sie nieco odczuwanie Najwyższego. Ale akurat w tym wypadku to normalne, że się do niego entuzjastycznie zbliżamy, na chwilę oddalamy i tak co chwilę. Więc akurat to się poukłada.
Spokojne, stabilne życie przyjdzie.
A miłość mimo zwykłęgo ludzkiego egoizmu? Cóż... to mazrenie ściętej głowy, bo ludzie są jacy są.