coraz częściej wydaje mi się, że nie zasługuję na to, by żyć, by być, czuć, odczuwać i na tym podobne
pierdolę.
trochę mi ciężko i gorzko.
ale...trzeba być twardym, zawsze uśmiechniętym, rozpierdalająco zadowolonym z życia, nie?
problem w tym, że ja nie bardzo tak potrafię, poza tym...czyż to nie obłuda, czy przypadkiem nie jest to niszczenie siebie, zatruwanie i okłamywanie?żeby ludzie myśleli, że jest dobrze, że jest "normalnie"...brakuje mi sił na uśmiech, jestem sztuczna i okropna, nienawidzę siebie i nienawidzę jak ktoś się nad sobą rozczula, a sama to robię...ożeszkurwajapierdoleichuj,wysiadam.
gniję od środka, zepsułam się
taka zgniła i zieleniejąca z zepsucia mimo wszystko was pozdrawiam
(to taki sadystyczno-żenująco-sarkastyczny akcent humorystyczny)