She's just a girl and she's on fire.
Pętla czasu zacieśnia się coraz bardziej. Miły wieczór spędzony z blogiem schizofrenika paranoidalnego (sic!) i poczucie, że cały dzień robiłam coś ważnego, pożytecznego, istotnego... A na koniec dnia i tak siedzę i nie wiem, która rzecz z tych, których nie zdążyłam dziś zrobić, jest najważniejsza i powinnam się za nią zabrać w pierwszej kolejności podczas tej długiej nocy. Jutro nie ugram ani jednej sekundy z dnia na naukę, w poniedziałek też będzie ciężko, a czwartek nadchodzi wielkimi krokami...
... Ale mam to poczucie, że wszystko się uda (:
Zestaw joga + bieganie = i love it! Bez tego bym zwariowała. Nawet po cmentarzu chodzę szybko jak szalona, ale nie czuję potrzeby zwolnienia. Dziś trzeba zarwać noc, bo jutro mega słodka randka, świece o zapachu muffinek i jabłek z cynamonem, płatki róż, Maxwell i wspólne gotowanie zdrowych hamburgerów (gdzie ja znalazłam tego faceta?). A główna atrakcja o 21 - Thornetto, bitches! Hell yeah!