Czasem zaczynasz już w coś wierzyć, zakładasz, że istnieją JAKIEŚ realia, stawiasz zasady, budujesz napięcie. Nagle słyszysz wielkie "JEEEB!!" i czujesz jak ktoś obuchem uderza cie po mózgownicy, zresztą - i tak już pustej. Jesteś blondynką, czy można coś więcej od ciebie wymagać?
Udajesz, że nic sie nie stało, że to cie nie dotyczy i to tylko jeden wielki żart. A wewnątrz palisz się, gotujesz, wrzesz. Masz ochotę uciec albo zmienić wszystko, ale zmienić się nie da, a uciec honor ci nie pozwala. I postanawiasz tak tkiwć, po raz setny na jakimś pieprzonym rozdrożu, bez celu.
Przynajmniej wiesz, że jednak masz aktywne serce i nie ma w nim już nikogo. A może zrzucić winę na chemię?