Kiedy długo jesteś sam, wydaje się, że już nie umiesz z nikim wejść w relację, nie potrafisz, nie nadajesz się. Nie chcesz też zadowalać się byle czym, dlatego nikogo do siebie nie dopuszczasz. Ale czasem zdarza się, że spotykasz kogoś, z kim mógłbyś "konie kraść". Czuje się te iskry, tę chemię i chyba o to chodzi. Jednak życie bywa przewrotne i nie zawsze jest nam dane do tej osoby się zbliżyć... Cholerny paradoks, że tych osób, z którymi uważasz, że relacje byłyby płytkie, nie dopuszczasz zupełnie i nie tracisz nawet chwili na poznanie, a z taką osobą, z którą, mogłoby być to "coś", nie możesz nic. Czujesz coś takiego po raz drugi w życiu. Czujesz jakieś dziwne porozumienie, ale lepiej jak sobie przetłumaczysz, że to tylko pozory, fanaberie, wybujała wyobraźnia, pic na wodę, fotomontaż, szczyt głupoty...