hejka ludu. Nadal odsypiam francje. To jakoś nie specjalnie dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że o ile nikt nie wbija mi rano do domu, to ta psia pompa ze zdjęcia powyżej dzwoni i każe wejść na kompa.
Co do koloni-było całkiem spoko. Mimo, że wyobrażałam sobie ją KOMPLETNIE inaczej.
Jazda autobusem z tymi wszyskimi pierdołami, Dabwanem biorącym jedzenie od ludzi żeby mieli go mniej, nieprzespana noc bo ktoś darł pysk pytając: ŚPISZ?!?!, skonsumowanie wszystkiego co możliwe i automatyczne przytycie jakiś 666 kg <dzięki ci dziewczynko, która poratowała nas bułką z serem żółtym, bez ciebie pomarłybyśmy z głodu> -no cóż, tego nie było we włoszech. Kiedy już dojechaliśmy miałam łzy w oczach, nie specjalnie widziałam siebie w takich warunkach-malutkie domki na 6 osób, zakaz korzystania z suszarki i czajnika w tym samym momencie, 'brzydka' plaża, która później okazała się zajebista, no i ogólny syf. Pierwszego dnia nie zrobiliśmy za wiele. Wystarczyło jedynie czasu na szybką kąpiel i spotkanie organizacyjne, na którym ratownik powtarzał 6 razy o kosztach płukania żołądka w przypadku picia alkoholu-5000 tys zł . Już wtedy nawiązałam kontakt z KACPREM
"kto to puc?". Jednak nie spodziewałam się, że ten krótki dialog ma szanse przerodzić się w dziki romans.
Następne dni to już tylko smażing, plażing, Edek robiący zdjęcia do fap folderu, siedzenie u chłopaków, zwiedzanie jakże dużego miasta obok campingu, St.Tropez które w żadnym stopniu nie jest imprezowe, skałki wieczorem i w sumie nic więcej. Najlepsza część tego wyjazdu to wieczór, 24:15, godzina o której zadzwonił do mnie Dawid Kwiatkowski <3 <3 <3 http://ask.fm/kwiatkowskidawid/answer/51075205889
+Pamiętna żaba przez którą Dabwan będzie miał uraz do końca życia.
+Namiętna noc z K.J, mmmmm mrrr.
Później już Paryż, szczęśliwe miasto Puca. Całodzienne zwiedzanie, rejs po Sekwanie i wieża ajfla.
Nocleg w mega spoko hotelu formuły 1, królewskim wręcz. Jurek mówiący "my musimy mieć pokoje na jednym piętrze żeby do was w nocy zaglądać i pilnować", żyć nie umierać.
Kolejnego dnia Disneyland. Kupiłyśmy maskotki Guca, czego chcieć więcej. Gdyby nie krwiak zrobiony na space mountain byłby to dzień idealny. Największe kolejki zaliczone.
Powrót do domu w połowie przespany, w drugiej przepłakany przez tego cholernego krwiaka, no me gusta.
2 ostatnie dni z niefałszywymi, niechamskimi osobami.
Where are my bitches?