Z cyklu Asia i jej rozmyslanie nad życiem. Pierwsze co przyznam to to, że chyba to wszystko mnie przerasta. Człowiek czlowiekowi wilkiem. Za kazdym razem jak czuję, że osiągam szczyt albo że chociaż idę w dobrym kierunku to coś musi mnie ściągnąć w dół. Boleśnie, bardzo. Nie raz i nie dwa ktoś był dla mnie wszystkim, a nagle stał się nikim. W takim razie jak nie tracić wiary? Jak się nie bać otwierać przed drugim człowiekiem? Skoro tyle razy straciło się coś w co sie tak bardzo wierzyło... No jak? Czemu ludziom tak łatwo przychodzi zostawienie drugiego człowieka bez słowa? Coś masz jednego dnia, a drugiego już po prostu tego nie ma. I wiecie co jest najlepsze? Inni dookoła dziwią się jak można takie coś przeżywać. Gdzie Wasze uczucia? Czemu słowa nie mają już żadnej wartości? Ludzie rzucają słowami na lewo i prawo. Brzydze sie każdej emocji którą odczuwam od pewnego dłuższego czasu. Tak, to już kwestia brzydzenia się i nienawiści. Boję się, że to we mnie zostanie. Ten brak wiary w ludzi, brak wiary w to, że szczęście trwa dłużej niż tylko chwilkę. No ale przecież "tak jakoś wychodzi".
ps. właśnie dostałam wiadomość "o przyjaciołach zawsze się pamięta, a szczególnie w trudnych chwilach"