na progu
my wszyscy
i rośnie w nas
niepokój
uchyl drzwi
może tam
już chodzi się
po gwiazdach
[adam ziemianin .]
do perfekcji opanowałam już sztukę samokrytycyzmu. ze zdumieniem stwierdzam, że przeminęły już czasy, gdy byłam niesforną bestyjką z buntem ukrytym w każdym milimetrze swego ciała. nowy etap mojego życia budzi we mnie obawy, a zarazem ciekawość. to oczywiste; chciałabym dowiedzieć się, co kryje się za kolejnymi drzwiami. coraz lepiej rozmawia mi się z rodzicami. nagle, po tylu latach przebywania z nimi na tych samych siedemdziesięciu metrach kwadratowych, stwierdzam, że oni również mają poczucie humoru! potrafią śmiać się, żartować, a co najdziwniejsze- ja we własnej osobie mogę z nimi porozmawiać i zostanę zrozumiana. w razie gdyby to była jakaś misternie ukartowana intryga:), nie posuwam się do bardzo intymnych zwierzeń, jednakże cieszy mnie ten fakt. to oznaka, że albo ja dojrzałam, albo oni zdziecinnieli. mniemam, że to raczej ta opcja pierwsza od prawej, gdyż po sobie dojrzałości bym się nie spodziewała. ;) mam na to wręcz niepodważalny dowód: dzisiejszego poranka tata [lat czterdzieści dwa] obudził mnie, wymachując mi tubką pasty przed nosem, a gdy uznał, że moje powieki zostały już wystarczająco otwarte [czyt. kąt 90stopni:)], podyktował mi instrukcji obsługi tegoż produktu, nie omieszkając mnie poinformować, że jeśli jeszcze raz nie zakręcę tubki, to mogę śmiało pakować walizki [to nic, że takowych nie posiadam]. :)) moja psychika się oburzyła i dała wyraźny sygnał plecom, by pokazały się tacie, a że rano niestety siła woli mojej głowy przewyższa kilkakrotnie wolę ciała:), tak więc odwróciłam się tyłem, nie pozostawiając mu innej opcji niż 'wychodzę stąd'. i Bogu dzięki. zasnęłam ponownie.
szłam w niedzielę, porą wieczorową, z Moją poprzez opustoszone do granic możliwości miasto. gdzieniegdzie przemykały tylko pojedyncze samochody bądź też postaci opatulone, okapturzone, oszalikowane i orękawiczkowane [nie wspominając o ich okozaczeniu:)], mknące czym prędzej w stronę ich docelowych ciepłych pomieszczeń. my natomiast kroczyłyśmy w zachwycie, zadzierając głowy ku górze, by dojrzeć jak najdokładniej spadające śnieżne gwiazdki. to było cudowne! moja pamięć nie sięga czasów, w których mogłam widzieć podobne zjawisko.. a wczoraj wybrałam się z juniorkiem na spacer. uzbrojeni w sanki dotarliśmy na strzelnicę, gdzie wyszaleliśmy się jak małe dzieci. :) [z tą niewielką różnicą, iż on JEST dzieckiem, ja natomiast.. z punktu widzenia prawa niekoniecznie, aczkolwiek w tej wersji nieoficjalnej.. sami możecie się domyślić.] ku zdziwieniu oraz oburzeniu co poniektórych:), zjeżdżałam na sankach z górki, nie kryjąc ani odrobinę przy tym swojej euforii, a także dopominając się zawzięcie swojej kolejki. a co!
/ indios bravos- czas spełnienia. świetna!