Wciąż słyszę natrętny budzik, który nie chce mi dać spokoju. Pobudka- 10:30. Toaleta, niedokładnie nałożony podkład, źle pomalowane kreski nad oczami, rozmazany tusz. Dziesięcio minutowe przebieranie ubrań w szafie. Szybka kawa i wychodzę. Idę ulicami, mijając setki ludzi, czując ich wzrok na sobie. Okropne uczucie- myślę. Złamany obcas, pech jak w piątek trzynastego. Niemożliwe, że to zwykły dzień- jak każdy inny. Wracam do domu, samotna kolacja przy świecach, godzinna kąpiel w wannie. Patrząc w lustro myślę co złego robię, każdego dnia jest dokładnie to samo, każdego dnia coś złego musi się przytrafić, każdego dnia jestem sama. Sama z problemami, z którymi muszę się uporać, które dają mi natchnienie. Czuję, że muszę pisać. To jak jakiś nałóg, jedyny, dobry..
PO DRODZE DO NIEBA