Dziś jakoś tak późno notka, bo wstałam sobie o 20 i wzięłam się za lekcje. Po szkole byłam zmęczona. Muszę w sumie przepisać jeszcze recenzję filmu z anglika na kartkę, pouczyć się słówek i ogarnąć końcowe tematy z geografii (jutro sprawdzian), bo zasnęłam z książką w ręku, co często mi się zdarza. Spoko luz, zrobi się. Tym bardziej, że się wyspałam. Na dobrą sprawę zrobię sobie jeszcze kawusię, bo i tak muszę zejść na dół po wodę. Ogólnie mam już niezłą kolekcję plastikowych butelek w pokoju, które gromadzę od soboty, haha. Aaa i nie miałam większych problemów z napisaniem rozprawki. Jakoś mnie natchnęło po tym śnie. A właśnie... jeju. Ostatnio rzadko kiedy pamiętam moje sny, ale ten przed chwilą... oO Wracam niby ze szkoły, a pod moim domem stoją pani od historii, Ola, Emil, Pikaczu, Baśka, Edyta, Monika i ktoś tam jeszcze (niby na obóz plastyczny mieliśmy jechać). Wchodzę do domu, a moja mama mówi, że dzwonił pan L. i powiedział, że przyjedzie dopiero za 1,5h, bo jest 30 km przed Zieloną Górą, że niby pani Ruda mówiła mu, że tyle jego podróż będzie jeszcze trwała (taaak, wiadomo skąd się taka bzdura wzięła w mojej głowie - przeżycia związane z powrotem z Gorzowa), więc miałam wyjść i powiedzieć ludziom, że mogą iść do domu, bo jest ogólnie zimno i zmarzną. Wychodzę, patrzę, a oni wyciągnęli akumulator z una, przełożyli do audi i się wszyscy zapakowali do samochodu. oO Jakimś cudem znalazłam się w bagażniku. Emil prowadził, Baśka i Pikaczu z przodu, pozostali z tyłu. Pani od historii siedzi na Oli kolanach, hahahaha! To mnie rozwaliło. Edyta siedzi i wymiotuje, bo Emil pędzi po mojej dziurawej drodze 150km/h. JEJU! ;o Musiałam się na niego wydrzeć. To było dziwne. A wcześniejszy sen? Wchodzę do jakiejś meliny z moją 'niby' rodziną, a jakiś gościu przebrany za supermena siedzi w recepcji i wciąga jakiś 'meksykański proszek', lol. Idziemy dalej, nagle moja mama swtierdziła, że Michał zrobił siku, co mnie zbulwersowało (lol, jakie sny ;o) i podeszłam do niego (oczywiście nie ma to jak widok 9-latka w pampersie, plus dla mojej chorej wyobraźni) i spytałam się wprost czy to zrobił, a ten łzy w oczach i 'taaak, przepraszam' i chciał z balkonu skoczyć. oO Nie, nie. Koniec już. / Dziś poszłam sobie do szkoły na godzinę 9. Oczywiście mój tatuś, jak mnie w domu o 8 zobaczył to się nieźle zdziwił, bo niby zagląda do pokoju z myślą, że nikogo nie zobaczy, a tu siedzę taka ja z szopą na głowie. xD Poszłam do tej szkoły. Na początek wf = maszerowanie całą lekcję. Na polskim... w sumie nie pamiętam. Niemiecki - cudowna kartówka, pozdrawiam te 8 zadań. Może 4 dostanę? Chemia - coś o estrach, nie wiem, nie ogarniam już kompetnie nic. Na matmie nie chciało mi się myśleć. Były rozmowy z Pawłem na temat 'jak to będzie wyglądać, kiedy zapuści brodę' itp. A projekty... nuda. Globus mnie wkurzał, jeju. Wychodzę ze szkoły, taka szczęśliwa, niczym się nie przejmuję, a tu nagle się potchnęłam, tzn. Kura podstawił mi haka. -.- Dobrze, że udało mi się równowagę złapać. Powrót do domu z Mateuszem, jakieś rozmowy o Koniu Rafale, którego dziś na projekcie nie brakowało. xD Kura co chwilę to włączał na youtube, haha. Dobra, czas się poczuć. Jutro już piątek. Trzeba iść do kościoła po podpis. -.- A mój adapter dalej nie przyszedł, pf. Napisałam do tego gościa, teraz czekam na odpowiedź.
~