Chciałbym potrafić określić jednym słowem takie wydarzenie w życiu.
Mimo upływu 3 lat potrafię ulokować ponad 90% zdjęć w konkretnych sytuacjach (a jest ich ponad 1000 :) )
zawsze przy oglądaniu tych zdjęć się uśmiecham. kurde, zawsze!
bez względu na nastrój.
czasem i oczy się zaszklą na niektóre wspomnienia.
pamiętam sytuacje i towarzyszące im emocje, wysiłek, zapach spoconych ubrań, chłód, wilgoć, odparzenia i oparzenia, tęsknotę i zmęczenie... ale także satysfakcję, poczucie wolności i niezależności, śmiech, reakcję na widok Lidla, jogurty 1kg...
dążenie do jednego, jasno określonego i oczywistego celu, kiedy wszystkie inne przestały być ważne, kiedy dokładnie się wiedziało po co się jest na tym świecie i realizowało się siebie.
no i radość... nie. euforię po dotarciu do tego celu.
kiedy nierealne i niemożliwe stało się faktem.
jak to nazwać?!