Jakże niezmiernie miło mi Was powitać po raz, e... w sumie, kto to liczy? Chyba jednak nie potrafię się rozstać z tym cudownym fotoblożkowym światem na stałe, bo każda próba ucieczki stąd jak dotychczas kończy się powrotem. Co za tym idzie, mam za sobą kilkanaście ciężkich minut poświęconych wymyślaniu nazwy, ustawianiu kolorów, #c49f95, czy #c49f83? Życiowe dylematy. Ale dochodzę do wniosku, że chyba oszukuję samą siebie mówiąc, że mi to przeszkadza. Nowy blog, poniekąd nowa ja i moje spojrzenie na życie, kolejne obfite notki, które mało kto rusza, ale słyszałam kiedyś, że jeśli się coś lubi, to powinno się to robić bez względu na okoliczności (chyba, że szkodzi to Tobie tudzież osobom z Twojego otoczenia), więc oto jestem.
Pierwsze dni wiosny mamy już za sobą, okej, jasne, przecież nikt nie pogardzi styczniem w marcu, prawda? Z drugiej strony jednak, mimo iż ten panujący wszędzie chłód skomponowany ze znienawidzonym przeze mnie odgłosem pękającego lodu pod moimi nogami dotarł nieomal wszędzie, zabierając mi coraz częściej dobre samopoczucie, na szczęście nie dostał się do mojego gorącego serduszka, gdzie się dzieje, oj dzieje, a temperatura rośnie z każdym kolejnym dniem. I wiecie co? Pięknie jest. Jest pięknie.
A w dniu dzisiejszym macie do czynienia z moim cieniem, z moimi ostatkami, resztkami, z Olą-zombie, która wygląda jakby ktoś wycierał nią podłogi. Tak, to dzięki Wam Robaczki moje i tak, bardzo Wam za to dziękuję. <3
If our love goes up in flames, it's a fire I can't resist`
/ ktoś tu chyba nieźle sobie zdzierał przy tym gardło o 5 nad ranem, hę? ;>