Wczoraj uświadomiłam sobie kilka spraw.
Jest chyba tylko jedna osoba, której na mnie jeszcze zależy. Dziekuję jej za to, że jest ot tak po prstu. Każdy żyje swoim życie, każdy ma jakieś swoje problemy, swój świat a w tym świecie nie ma miejsca dla mnie.
Zaczynam rozumiec, że te wszystkie pieprzone przysłowia' Pradziwych przyjaciół poznaje się w biedzie" czy 'Umiesz liczyc, licz na siebie" są prawdziwe.
I choćbym nie wiem jak się starała, biegała, dzwoniła i przymilała się to ja zawsze będę ta zła, niedobra i to zawsze będzie moja wina.
Chociaż już powinnam się do tego przyzwyczaic,niemniej jednak jest mi z tym cholernie ciężko.
W szkole źle, w domu jeszcze gorzej.Nie mam rodzeństwa, a moi znajomi jak i rodzice mają swoje problemy.Nie potrafie się zwierzyc drugiemu człowiekowi, to wszystko mnie przerosło.A jakby tego wszystkie było za mało to cały czas czekam tylko na ten jeden dzień a myśl o pewnej osobie nie daje mi życ.Co robi, co się z nim dzieje, co myśli, co mówi.
To wszystko sprawiło, że zaczynam świrowac, przestałam się uczyc i coraz trudniej się ze mną dogadac.
Nie wiem po co to piszę, nie wiem dlaczego publikuję to na pb i nie wiem co sie ze mną dzieje.I moze tego nie widac,ale ja wiem i czuję, że jest coraz gorzej.
Ale nie, nie chcę pomocy.