bywa, że czasem postanowienia znikają w ciemnościach zbyt szybko nadchodzącej nocy, a docelowy punkt uchodzi z bezlitosnym wiatrem. przepadają w otchłani miejskiej mgły, na nie wiadomo jak długo. albo kiedy idę przy ruchliwej ulicy, kolejny samochód częstuje mnie porcją brudnej kałuży i temperatura spada o następny stopień celsjusza. drgają wtedy z zimna wrażliwe wnętrzności, wywołując przy tym chęć zwymiotowania pożartych obietnic poranka.
ale nic nie szkodzi, podobno czasem trzeba zgubić drogę, by móc z radością się odnaleźć. chyba trwam aktualnie w takim ciekawym stanie, w którym lepiej poznaję siebie. to cholernie komfortowe uczucie - mieć świadomość, że istnieją w nas pokłady nieodkrytych do tej pory możliwości. nie mam zielonego pojęcia, skąd we mnie taka ilość odporności, dystansu, racjonalizmu. uderza mnie nieodparte wrażenie, jakby ktoś wstrzyknął mi dawkę znieczulenia na rzeczywistość, dzięki czemu w zaskakującym tempie mój organizm wraca do stanu równowagi, po kolejnym ataku destrukcyjnych bodźców. muszę ćwiczyć wolę, nie chcę zatracić tej zdolności akceptowania stanu rzeczy.
dodatkowo, podziw ze strony autorytetu daje ogromną motywację do działania.