Kiedy gasisz światło, spuszczam się po rynnie. Ten rodzaj ciemności jest zbyt błyskotliwy. Nie chcę być tłem, niewyraźnym szkicem, abażurem kłaniającym się do podłogi. Pozostanę wiązką, snopkiem, promykiem we wszystkich odcieniach przezroczystości. Kobiecie z bordową spinką odcinam fragment języka. Upchnę go w segmencie ulicy, niech sieje popłoch wśród małomównych, otwiera zatkane przełyki. Pstryknięciem palców podpalam jej makijaż, mówię, że to żart. Potem- znikam. Na dwukierunkowych schodach zlepiam chwilę z chwilą, w której tracę pamięć. Zazwyczaj trwa to dłużej niż godzinę. Ciskam petem w twojego boga zawieszonego nad drzwiami. Kiedy wszyjesz mi bezwład pod skórę szyi, zwinę swój cień w ułamku sekundy, utopię świadectwo urodzenia, ego odprawię do przepustnicy.
jest kurwa pięknie :D