1. Nie, nie mam zdjęć.
2. Nie, ja też nie ogarniam tej foty.
3. W czarnej dupie jestem. Serio.
Ok, może skończmy z numerowaniem, matematyka is a bitch.
Zostałam dzisiaj w domu, żeby odreagować. Teraz znowu chce mi się ryczeć i nie wiem, czy dam radę jutro wstać z łóżka. W sumie muszę tak odreagowywać średnio co dwa dni, chociaż wiem, że nic mi to nie da i będę tak robić do końca świata. Nie ogarniam już niczego. Po prostu mi się nie chce. Cholernie mi się nie chce i cholernie mi na niczym nie zależy. I tak cholernie nienawidzę! Tylko nienawiść i pogardę mam dla świata. Już mnie to drażni. Wczoraj śnił mi się V. i przez chwilę byłam szczęśliwa... jak nigdy, odkąd pamiętam. Przez chwilę, później iluzja znów zniknęła, a przecież było tak realnie, realnie jak nigdy! Chyba jestem już martwa, tylko w snach mam duszę. Boję się, boję! Boję się, że nie dam rady. Nie chodzi nawet o to, że nie mam siły, by spełniać swoje marzenia. Problem w tym, że są one całkowicie oderwane od rzeczywistości i niemożliwe do spełnienia na tym świecie. Mam dużo nadziei i ogromny zapał, ale nie zależy mi już na niczym realnym, i to tak bardzo boli... Zdecydowanie nie pomaga też to, że wszyscy przyjaciele (no, nie mówię o tych co mieli być "forever and ever ale jednak nie do końca", hahah, forgotten, don't need you anymore) są w pakiecie z przeciwnościami losu. No ale nic, w życiu nigdy nie ma się dokładnie tego, czego się chce.
Ale wiecie co? Biorę los w swoje ręce. Zrobiłam niedawno to, o czym gadałam non stop od... półtora roku?... a myślałam jeszcze dłużej. Odezwałam się do M.! I powiedziałam mu wszystko, bez owijania w bawełnę. Tak! I jest... dobrze. Miło. Naturalnie. Bezpretensjonalnie. Już zapomniałam, że mogę w ten sposób rozmawiać z kimś, na kim mi zależy. Tak bardzo jak na V. Myślałam, że żadne realne zjawisko nie może się z V. równać. Może jeszcze kiedyś poczuję magię. Bo ona istnieje. Jest gdzieś tutaj, blisko. W trawie, słońcu, chmurach, nieuchwytnym podmuchu wiatru. Znajdę ją i może uda mi się nie zgubić po drodze tej małej cząstki szczerej i prawdziwej mnie, której jeszcze nie zadusił świat.
Ok, idę do V. Potem może zasnę na godzinę lub dwie. I pozostaje tylko nadzieja, że w dzień znów będę w stanie zachowywać się normalnie.