A takie cos... nie wiem co mnie naszlo :XD
Poranek był słoneczny i dojmująco mroźny. Zaraz za progiem Blaze poczuł, jak cała wilgoć, którą miał w nosie, w jednej chwili zamarza z trzaskiem. Skrzywił się, kiedy wiatr dmuchnął mu w twarz śnieżnym pyłem, drobnym jak cukier puder. George'owi to łatwo rozkazywać, pomyślał. Siedzi sobie w domu, grzeje się przy piecu i popija kawę. A wczoraj wieczorem poszedł na piwo i zostawił mnie, żebym sam zrobił ten samochód. I dalej by siedział w knajpie, żeby nie mój czysty głupi fart z tymi kluczykami, co je znalazłem pod wycieraczką czy tam w schowku, nie pamiętam. Blaze czasami odnosił wrażenie, że George wcale nie jest aż takim dobrym przyjacielem.
Usunął miotłą ślady opon, ale zanim zaczął, najpierw przez kilka minut stał i je podziwiał. Bieżnik wyciosał w śniegu maleńkie, idealnie kształtne ścianki, które rzucały mikroskopijne cienie. Zabawne, że doskonałość może być aż tak drobna, że nikt jej nigdy nie zauważa. Patrzył sobie na nie do woli, aż w końcu się zmęczył tym patrzeniem (żaden George go nie pędził do roboty), więc zabrał się do zamiatania krótkiego podjazdu aż do samej drogi. W nocy przejechał tędy pług śnieżny, odgarniając wydmy białego puchu, którym wiatr zawsze zasypuje te wiejskie trakty, mające po obu stronach szerokie, otwarte pola. Pług zatarł resztę śladów opon ukradzionego samochodu.
Blaze podreptał z powrotem do chałupy. Teraz już tam nie marzł. Kiedy wstał z łóżka, było mu zimno, ale po powrocie z dworu zrobiło się ciepło. To też było zabawne - jak różnie można odczuwać każdą rzecz. Zdjął kurtkę, buty i flanelową koszulę. Usiadł za stołem tylko w podkoszulku i sztruksach. Włączył radio i zdziwił się, kiedy zamiast rocka, którego słuchał George, z głośnika polały się ciepłe dźwięki country. To była Loretta Lynn; śpiewała o tym, jak dobre dziewczyny się psują. George, gdyby to usłyszał, pewnie by się uśmiał i powiedział coś w stylu: Jasne, kotku - możesz mi się zepsuć prosto na twarz!". A Blaze też by się roześmiał, ale gdzieś w głębi serca przy tej piosence zawsze robiło mu się smutno. Jak przy wielu innych piosenkach country.
Kiedy kawa była już gorąca, zerwał się i napełnił dwa kubki. Do jednego dodał sporo śmietanki i krzyknął:
- George! Kawa czeka, mistrzu! Bo ci wystygnie!
Cisza.
Spojrzał na stojącą przed nim białą kawę. On przecież zawsze pił czarną, więc po co mu to? No po co? Nagle coś ścisnęło go za gardło i mało brakowało, żeby złapał tę cholerną białą kawę George'a i pieprznął o ścianę, ale w końcu się pohamował. Zamiast tego wylał ją do zlewu. To się nazywa: panować nad sobą. Dorosły facet musi nad sobą panować, bo inaczej narobi sobie kłopotów.
Blaze siedział w chałupie do obiadu. Po obiedzie wyprowadził ukradziony samochód z szopy i pojechał. Zatrzymał się tylko na chwilę przy schodkach do kuchni, żeby wysiąść i obrzucić tablice rejestracyjne pigułami ze śniegu. To było sprytne zagranie. Trudno je będzie teraz odczytać.
- Co ty wyprawiasz, na miłość boską? - zapytał George; jego głos dobiegał z chałupy.
- Nie interesuj się - odpowiedział Blaze. -1 tak jesteś tylko głosem w mojej głowie. - Wsiadł do forda i wyjechał na drogę.
- Mało to rozważne, co robisz - skomentował George. Teraz słychać go było z tylnego siedzenia. - Prowadzisz trefny samochód. Nieprzemalowany, na starych numerach, nic przy nim nie zrobiłeś. Dokąd cię niesie?
Blaze milczał.
- Nie jedziesz chyba do Ocoma, co?
Blaze milczał.
- No żeż kurwa, jedziesz do Ocoma - zgrzytnął George. -Ja pierdolę. Nie wystarczy, że pojedziesz tam raz, jak przyjdzie pora?
Blaze milczał. Nabrał wody w usta.
- Posłuchaj mnie, Blaze. Wracaj. Jak cię złapią, to wszystko szlag trafił. Wszystko. Cały plan.
Blaze wiedział, że George ma rację, a jednak nie zawrócił. Co to jest, że George zawsze musi rządzić? Nawet po śmierci mu rozkazuje. Jasne, plan był jego: ten jeden duży numer, o którym śni każdy drobny macher. Każdy inny by poległ, ale nam się uda", mawiał George, ale najczęściej był wtedy albo pijany, albo na haju; nigdy nie brzmiało to tak, jakby naprawdę wierzył w swoje słowa.
Zajmowali się głównie małymi przekrętami, a George'owi na ogół to wystarczało - nieważne, co mówił po pijaku czy kiedy był najarany. Kto wie, może ten planowany numer w Ocoma Heights to była dla niego zabawa albo mentalna masturbacja", jak mówił czasami, kiedy zobaczył w telewizji, że jacyś goście w garniturach nawijają o polityce. Blaze wiedział, że George był bystrzakiem. Wątpił tylko zawsze w jego osobistą odwagę.