Zasadniczo bardzo lubię życie, ale akurat w tej chwili go nie lubię i sądzę, że lepiej byłoby spać przez całą zimę, mimo że pogoda jest ostatnio raczej wiosenna i pewnie niedźwiedzie nawet już wstały, ale lepiej byłoby spać, aby się to wszystko, co złe, nie przytrafiało.
Kułam ostatnio wielki miecz, wielki miecz ze stali. Chciałam usprawnić swoje umiejętności. Chciałam być najlepsza. Wokół zebrała się grupka dzieci - patrzały tymi swoimi wielkimi jak monety oczyma, a iskry tylko pryskały na lewo i prawo... Iskry, małe, gwiezdne iskry.
Nawet śmiałam się, gdy tak trzepałam tym młotem, ciężkim i ogromnym, ale szło mi sprawnie, rytmicznie i jednym słowem dobrze.
Ale potem nagle jak gdyby coś zaczęło się zmieniać. Ręce zaczęły mi się kurczyć - ręce lecz nie dłoń. Dłoń pozostawała karykaturalnie duża, przyczepiona do coraz bardziej zmniejszającego się ciała. W końcu byłam już tylko mrówką z dłonią, która w równych odstępach czasu uderzała o kowadło. I nagle - puf - i dłoń się zmniejszyła, a ja wpadłam cała pod młot.
Dzieci oczywiście już wokół nie ma, jest noc, ale już gdy dłoń mi się zmniejszyła, a widowisko dobiegło końca, to znudzone odeszły, mówiąc: "my to wszystko pierdolimy takie rozrywki to se pani wsadź pani"
Do dupy z takim życiem.