Aczykolwiek nie mam kasy na najebanie się.
Uczucie czucia (?) się jak gówno chyba mnie nie opuści do zasranej śmierci.
Nigdy chyba nie dotrze do mnie że dla nikogo nie będę najważniejsza, a ja nie będę miała osoby która byłaby dla mnie motywacją. Znów plątanie się nastrojów, mentalne roztrzaskanie, chęć rzucenia wszystko w pizdu. Znów lęki, obawa, słowa które chcą wyjść ze mnie krzykiem ale nigdy nie wyjdą, nigdy ich nie wypowiem, i nikt nie usłyszy jak bardzo nienawidzę wszystkiego, szkoły, nauczycieli, klasy, ławek, tablic, pieprzonego obsranego pomnika w parku.
Mimo że jestem niewidoczna dla większości nie zobaczy mnie nikt, ani nie usłyszy. Zjazd w dół.
Miałam koszmar w którym ktoś mnie oprowadzał po wielkim budynku, a potem zeszliśmy do piwnicy w której było wszystkie wspomnienia. Każda zapisana kartka pamiętnika, szpitalne łóżka i kroplówki, cały mój smutek, nienawiść, chęć bycia kimś kurwa ważnym dla kogokolwiek, butelki z alkoholem, masa pigułek, czarne włosy, i własny egoizm, nerwy, każda uszkodzona część psychiki, mózgu, krew na ubraniach, bandaże i zwykłe nic nie znaczące łzy.
Obudziłam się i miałam wrażenie że ktoś jest w pokoju. Rozpłakałam się. Zadzwoniłam. Ze łzami w oczach powiedziałam "dobrze, niech będzie, jak coś będzie nie tak to zadzwonię".
Gówno, nie zadzwonię.
PIerdolona bezuczuciowość. Nowy stopień mieszaniny smutku i złości. Totalne wyjebane.
Nawet wtedy kiedy przez płacz gile spływają na wargi i mysli że przez tydzień będę całkowicie bezproduktywna, pozapominam terminy, zapomnę że miałam cokolwiek zrobić.
Dla takich jak ja chyba nie ma miejsca. Jestem za miękka. Za bardzo się daję.