Bądź pozytywnym wojownikiem, kiedy na ringu zostajesz sam.
Stałam się jakimś fukającym potworem. Muszę coś ze sobą zrobić, bo niedługo zadławię się własnym jadem albo ludzie nie wytrzymają i wrzucą mnie w betonowych butach do Wisły.
Dziwię się nawet, że jeszcze nikt tego nie zrobił.
Na troskę reaguję złością.
Marzę o tym, żeby zrobił się czerwiec. Tak PSTRYK.
Z jednej strony chcę uciec gdzieś, znaleźć się w nowym zupełnie neutralnym otoczeniu i dać sobie trochę oddechu. I tu plan wakacyjnej pracy nadmorskiej pasuje idealnie.
Ewakuacja byłaby genialna. Właściwie to ewakuacja najlepsza byłaby teraz.
Bo z drugiej strony ciężko mi jest sobie wyobrazić wakacje bez Wisły, bez Puerto Rico, bez ognisk, strunowego gitarowego Dżemu i zgrywowego punka. Bez tłustej kiełbachy z ogniska w bułce i z ketchupem koniecznie z Włocławka.
Bez tych wszystkich wieczorów, kiedy siedząc w dowolnym miejscu wkurwiamy się na komary i obmyślamy plany ich zagłady ostatecznej. Teraz, nie było tego.
Tak, czy siak- nieważne gdzie mnie poniesie, bądź nie poniesie. Bardzo mocno potrzebuję słońca i wszystkich pozytywnych aspektów wakacji.
Właściwie to potrzebuję pozytywnych aspektów czegokolwiek. Na gwałt, możnaby powiedzieć.
Takie dni jak dzisiaj dają człowiekowi nadzieję, że wreszcie uwolni się z więzienia krat i rękawiczek.
Strasznie dziwne uczucie. Wyjść z pomieszczenia, dookoła ciemno. Wciągnąć powietrze i poczuć, że wcale nie szczypie ono w nos, nie zachęca do ukrycia się za kolejnymi warstwami materiału, a wręcz przeciwnie- ma się ochotę wciągnąć go tyle, ile tylko pomieszczą płuca i rozkoszować się zapomnianym już zapachem, czymś ulotnym i nieokreślonym, czymś co niesie nadzieję i podnosi na duchu.
Całą sobą wierzę, że człowiek już nie wróci w swojej najokropniejszej postaci.
Sen, każdy sen, jest jak psychoza. Ze wszystkim, co do niej należy: pomieszczeniem zmysłów, szaleństwem, absurdem. Taka krótkotrwała psychoza. Nieszkodliwa, wprowadzana za zgodą i kończona z własnej woli przez przebudzenie. Oczyszczająca.