photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 14 LUTEGO 2012

...

Wiecie co jest najdziwniejsze?
Że od kiedy chcę napisać ten wpis mija trzeci dzień, a w każdy z tych dni owy wpis wyglądałby zupełnie inaczej. Ba! On wyglądałby zupełnie inaczej, gdybym zabrała się za jego pisanie jakąś godzinę temu.

Bo to jest chyba trochę nienormalne, że idę sobie na wieczorny spacer z psem, wychodzę ze sklepu i już wracam do domu, a jedyne plany, jakie mam na dzisiaj to umyć się i położyć spać... a tymczasem w przeciągu pół godziny zdąża się wydarzyć jeszcze milion rzeczy, a moje nastawienie do całego świata obraca się o 180*.

Ludzie, którzy nie lubią Walentynek są kretynami.

Sama jakoś nie uwielbiam specjalnie tego święta, nie dlatego, że jestem wiecznie zdesperowaną i zazdrosną singielką i mam ochotę rozszarpać szczęśliwe związki. Nie uwielbiam go, bo najzwyczajniej nie jarają mnie te całe serduszka, laurki, kwiatki, kolacje przy świecach i pluszowe misie z czerwonym napisem I love you. Jakoś całe życie przechodziło mi to wszystko obojętnie. 
Zależnie jaka byłam - Walentynki adekwatnie albo hejciłam, albo obchodziłam. Mówię poważnie. Dostosowywałam swoje nastawienie do chłopaka, który mnie "interesował", bo jak kupił mi różę i narysował laurkę to byłam cała w skowronkach, zakochana i szczęśliwa. A jak mówił, że to straszna komercha i nie będziemy obchodzić żadnych Walentynek, to przytakiwałam mu, bo przecież ma rację. Te wszystkie serduszka i misie to kompletna tandeta. 

Ale kiedyś oglądałam przez przypadek jakiś program w stylu Kawy czy Herbaty?, w kompletnie innym czasie w roku i na kompletnie inny temat niż Walentynki. Słyszałam tylko zdania na wyrywki, ogólnie był na temat tego, co zrobić, jak po wielu latach związku, małżeństwa - dopada was nuda i monotonia. Wypowiadał się jakiś psycholog i pośród całego jego monologu wyłapałam zdanie "Po to są takie święta jak Walentynki, czy Dzień Kobiet. Żeby chociaż te kilka razy w roku było inaczej, żeby zwykłą kolacją przy świecach przełamać monotonię".

Pomyślałam sobie - cholera, on ma rację. Dosłownie. Bo może i teraz mam 14 lutego gdzieś tam głęboko, jak będzie - spoko, jak nie będzie - też dobrze... ale prawda jest taka, że jak będę już 10 lat po małżeństwie, będę żyć dzień w dzień z tym samym mężczyzną, codziennie będziemy oglądać wieczorami telewizję i jeść tosty popijając herbatą - NAPRAWDĘ USZCZĘŚLIWI MNIE, JAK PARĘ RAZY W ROKU ZROBIMY COŚ KOMPLETNIE INNEGO. Jak wpakuje mnie do auta i zabierze w romantyczne - jak tandetne by nie było! - miejsce, jak zapali milion świeczek i rozsypie kiczowate płatki róż, nawet jak przyniesie mi ogromnego misia z dużym, błyszczącym napisem I love You. Uszczęśliwi mnie to!

Tak, jak się kocha to 365 dni w roku, a nie w jeden dzień, a każdy moment jest dobry na zrobienie drugiej połówce niespodzianki. Przez rok, przez dwa lata, może trzy. Ale kiedy żyje się z kimś tych lat mnóstwo, to wszystko zlewa się w jedną całość, na pierwsze wspólne Walentynki czeka się z niecierpliwością, a każde kolejne już śmigają przed oczami. 
Takie święta nie istnieją przecież przeciwko nam, one są doskonałym pretekstem, żeby zrobić w nie coś innego, kiedy o takich spontanicznych chwilach zapomina się przez pozostały czas w roku. 

I to jest w Walentynkach świetne. Nie ta czerwień dookoła, nie serduszka, ani nie misie, ani zakochane pary wszędzie. Tylko to, że to jest dzień INNY niż inne. Dzień, który nie wiem jak inni, ale ja jakoś zawsze pamiętam.


Dzisiejszy dzień był dla mnie takim podsumowaniem tego wszystkiego. Od rana wszystko mi nie podchodziło, przeklinałam poniedziałek, bolał mnie brzuch i wszystko mnie denerwowało. Nie chciało mi sie niczego robić, ani niczego nikomu tłumaczyć. Nie chciało mi się nawet iść do Mielników, bo po co, skoro oni wcale nie chcą żebym tam przyszła, a dlaczego mam wracać z Bombą, skoro on wcale nie chce mnie słuchać.

Kiedy godzinę później stałam z nim pod moją klatka, już wszystko było inaczej. Wszystko. Całe życie było inne. 

Bo wiecie co? Ja nie potrzebuję zapewniania, że się mnie kocha, że jestem świetna, że jestem przydatna, ani że beze mnie jest inaczej. Nie potrzebuję nieprzerwanego szczęścia, serduszek, kwiatków i słodzenia.
Ja potrzebuję krytycznych momentów, tych innych, nieprzyjemnych, które mijają. Zawsze ich potrzebowałam, ZAWSZE. Potrzebuję zawahania, żeby wiedzieć, że stabilnie stoję i nie upadnę. Potrzebuję tego ukłucia, żeby wiedzieć, że nic mnie nie boli.
Potrzebuję sytuacji, w których jestem bezradna i potrzebuję kogokolwiek - żeby wiedzieć, że kogoś mam! Potrzebuję sytuacji, w których to ktoś jest bezradny i potrzebuje właśnie mnie - żebym wiedziała, że właśnie jego potrzebuję...


Przez ten krótki wieczór zdążyłam zgubić tyle rzeczy...
Takie tam, psa, kartę, wątpliwości...

 

Komentarze

pedobiedronka notka<3.
14/02/2012 14:39:16
Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika kradnieszzmojesny.