Pora roku, w której jest zbyt mgliście i listów też się pisze zbyt dużo, sprzyja takim wieczorom. Idę przez miasto, obrzeża, pod chciałbym, ale nie permanentną mleczną roletą. Każde zapalone światło w wieżowcu wygląda jak samolot, który niestety się nie rozbije. Nie będę mógł nawet napisać w pamiętniku: widziałem śmierć, widziałem. Zwłoki, truchło, śmierdziało strasznie. Widziałem i dalej nic. Jakby ktoś w pustkę upuscił papierową kulkę. Nie będę mógł tego zrobić. Nie umiem się nawet zagłodzić, mój wewnętrzny Icek Mordechaj stawia opór. Chciałem kupić papierosy, ale jedzenie jest tańsze, więc kupiłem jedzenie. Idę znowu przez te moskitiery mleczne. Ktoś się stara mnie przekonać, że wirujące nad pustymi sklepami neony, czynią z tego małego miasta, usilnie reklamowanego jako średnie, jakąś swojską podróbę Hollywood. Jakąś namiastkę zachodniego brudu, za już fantomową, żelazną kurtyną. Hamburgery babuni.
(Znowu piszę, to chyba dobrze. W sumie ten wpis powinien mieć datę wsteczną.)
https://youtu.be/BcTIz99d3VI