92
Czekam cierpliwie, chwila za chwilą, wieczność za wiecznością, lecz ciemność się nie pojawia. Nie czai się nigdzie w pobliżu, ani nie nadchodzi wielkimi krokami jak zwykła to wcześniej robić. Spóźnia się, milczy, pozostawia mnie w niepewności. Ufałam, że przybędzie ukoić me smutki, zniweczyć troski i zasklepić broczące krwią rany, lecz jestem zdana tylko na siebie. Tak bardzo chciałam dać z siebie światu jak najwięcej, że chyba oddałam aż za dużo. Przecież nie mogłam stać bezczynnie, gdy tak nieuchronnie śmierć zbliżała się do niewinnego mężczyzny. Jak mogłabym pozwolić mu zginąć? Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie zareagowała. Czuję się odpowiedzialna za czyny Daniela. Daniela, którego spojrzenie nie jest już tak zielone jak kiedyś, którego uśmiech nie jest już tak piękny, bo wcale go nie pokazuje, jednak dalej jest to m ó j Daniel, ten sam co zawsze.
Ból powoli ustępuje, odchodzi by zająć swe miejsce pośród wielu mu podobnych wspomnień. Oznaczać może to tylko jedno. Cienie majaczą na skraju mojej świadomości. Witam zbliżający się mrok jak starego przyjaciela. Uśmiecham się i wyciągam ku niemu dłoń, po raz pierwszy zapraszam go, a nie odpycham. Reaguje on na moją nagłą zmianę z wahaniem, powoli zbliża się niepewny moich poczynań. Już prawie czuję jego kojący dotyk na czubkach palców, kiedy nagle wszystko zamiera, zanika, zmienia się... Światło wybucha falą w moim umyśle bezpowrotnie niszcząc ciemność. Kurczę się w sobie nie mogąc wytrzymać jego intensywności. Nie mam pojęcia, skąd się wzięło, dlaczego i po co, ale nie wróży ono nic dobrego. Prę przez kolejne fale coraz to jaskrawszego światła, aż w końcu przestaje mi ono tak bardzo doskwierać. Delikatny złoty blask miękko mnie otula, łagodzi krzywdy, rozluźnia, uspokaja... Otwieram się na niego i pozwalam mu mnie wypełnić. To nowe zaskakujące doświadczenie, które niepodobne jest do niczego co wcześniej przeżyłam. Choć może... Strach paraliżuje me serce. Podobne światło towarzyszyło mi przy podróży do nieba, przy mojej pierwszej podróży, tuż po zakończeniu ludzkiego życia. Panika rodzi się w mych wnętrznościach i wędruje przez gardło, pragnie wydostać się poprzez krzyk, który jednak udaje mi się stłumić. Nie rozumiem. To nie może się dziać, przecież nie umieram po raz drugi. Gonitwę myśli przerywa łagodny, ale i mocny głos, rozlega się on w mojej świadomości, słyszę go każdą częścią swego ciała, upajam się nim, delektuję...
- Nie obawiaj się, Córko Światła. Twe poświęcenie zostanie ci wynagrodzone.
Te słowa wprawiają mnie w jeszcze większe osłupienie.
- Nie rozumiem, kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - pytam szybko.
Jego śmiech niesie się echem pomiędzy moimi myślami. Rozbawiłam go, i to bardzo.
- Jam jest najwyższy wśród Córek i Synów Światła, jam jest Światło, z którego się zrodzili - odpowiada twardo.
Teraz rozumiem jak wielki popełniłam błąd, jak bardzo się pomyliłam. Każdy Anioł wie, jak i dlaczego został stworzony, wiedza ta jest podstawą wpajaną młodym Stróżom na każdym kroku ich szkolenia. Doskonale pamiętam te wszystkie informacje, które ciśnięto mi do głowy. Na samym początku wyglądało to na jeden wielki stek bzdur, jakiś chory żart, ale wtedy wszystko się takie wydawało, nie mogłam uwierzyć w swoją śmierć. Z czasem jednak niektóre rzeczy stały się łatwiejsze, a nieprawdopodobne fakty łatwiej przechodziły mi przez gardło.
Powstaliśmy ze Światła - istoty doskonałej, będącej dziełem Boga. Światło nie ma jednak ciała, jest tylko świadomością, pełni rolę naszego opiekuna, nauczyciela, ale też i stwórcy. To od niego wszystko się zaczęło, cały ród Aniołów, których zadaniem jest opieka nad ludzkością.
- Wybacz mi, o Najwyższy - zaczynam z pokorą. - Czym zasłużyłam na twą obecność? - pytam zaciekawiona.
Jestem tak zaabsorbowana Opiekunem, jego blaskiem i spokojem od niego płynącym, że wszystko inne przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, Nie czuję już smutku, ani bólu. Wspomnienia, nadzieje, marzenia stają się zbędne. Jestem tak żałośnie mała i nic nieznacząca przy stwórcy całej anielskiej rasy.
- Przybyłem nagrodzić twą wierną służbę - wyczuwam radosną nutę w jego słowach. -Zasiądziesz tam, gdzie wielu przed tobą zasiadło. Zajmiesz miejsce u mego boku i cieszyć się będziesz wiecznością. Wiele zrobiłaś dobrego, wypełniłaś powierzoną ci misję. Córko, pora już odpocząć, odstąpić innym swe zadania.
Zaskoczenie odbiera mi dech. Anioły pojawiają się i robią wszystko, by nie zostały zaburzone spokój i harmonia świata, lecz w końcu i tak każdy z nich odchodzi. Wiedziałam, że mój czas kiedyś dobiegnie końca, ale nie miałam pojęcia, że tak szybko. Tak niewiele udało mi się zrobić.
Nie mogę odmówić Światłu, to byłby brak szacunku, zniewaga, ale też i nie mogę odejść, wiem, że coś mam jeszcze do zrobienia, choć nie pamiętam dokładnie co. Złoty blask Opiekuna jest zbyt piękny i łagodny, by móc mu się oprzeć, wypełnia cały mój umysł i mąci myśli.
- Chodź, Córko, już czas - ten głos zniwecza wszystkie argumenty przeciw, jest wystarczającą nagrodą za służbę w zastępach niebios. Decyzja została podjęta.
- Tak, już czas - odpowiadam ulegając. - Już czas.
Taka chaotyczna ta część... Taka banalna, a tak trudna w napisaniu... Nie wiem sama, jak wyszła, jak ją ocenić.
E.