91
Moje sny są pełne narkotycznych wizji - samego mnie, tej zuchwałej dziewczyny, którą przywieźliśmy zeszłej nocy, Willa, Zoë... Budzę się zlany zimnym potem. Gwałtownie siadam i próbuję uspokoić oddech. Już od dawna nie miałem tak realistycznych snów. Chciałbym wiedzieć, co je wywołało, ale raczej nikt nie zdradzi mi tej tajemnicy. Podnoszę się z twardej ławki, na której udało mi się zdrzemnąć i przeczesuję włosy palcami. Są rzadkie i tłuste w dotyku, jednak nie przejmuję się tym , to bez znaczenia. Nagle do moich uszu dochodzi głośne westchnienie, odwracam głowę w kierunku, z którego dochodzi dźwięk. Bruce śpi z głową ułożoną na stole.
- Miałeś pilnować towaru! - syczę do niego wściekły, lecz nie robi to na nim wrażenia, pewnie nawet mnie nie słyszy.
Jeszcze bardziej wkurzony wyszarpuję z jego dłoni na wpół opróżnioną butelkę piwa. Jest ciepłe i zwietrzałe, ale lepsze to niż nic. Po zaspokojeniu pragnienia postanawiam wybrać się na mały obchód. Jest grubo po trzeciej w nocy, ale wiem, że już nie zasnę. Trzaskając za sobą metalowymi drzwiami wychodzę na korytarz, wywołuje to huk, który mam nadzieję obudził zaniedbującego swe obowiązki wartownika. Ruszam nieoświetlonym, śmierdzącym pleśnią tunelem z rzędami drzwi po obu moich stronach. Na szczęście rano już nas tu nie będzie. Mam dość tej zatęchłej dziury. Ta fucha sama w sobie nie jest zła, ale zatrzymywanie się w miejscach tego typu nie jest najprzyjemniejszą rzeczą. Wiem, że Willa gryzie sumienie przez te wszystkie porwania, ale chyba powoli mu przechodzi. Ja nie czuję nic. Nie wiem kim jestem, ani jakie jest moje przeznaczenie.
Zatrzymuję się koło pomieszczenia, w którym trzymamy większość "towaru" i już mam wejść do środka, gdy słyszę jakieś ciche szmery w głębi korytarza. Nasłuchuję uważnie, lecz wokół panuje cisza. Wzruszam ramionami i kładę dłoń na klamce. Pewnie to szczury, pełno ich tu wszędzie... Ze zgrzytem otwieram kłódkę, gdy wnet znów coś zagłusza panujący w magazynie spokój. Tym razem nie mogę tego tak po prostu zignorować, szybkim krokiem ruszam na poszukiwanie tego, co postanowiło mi przeszkodzić. Z każdym krokiem szmery robią się coraz głośniejsze, w końcu zaczynam rozumieć pojedyncze słowa, zdania, tony.
- ...jestem jego przeszłością...
- To niemożliwe...
Szybko rozpoznaję głos Willa i kogoś jeszcze... Dziewczyna. Zaczynam biec. Moje kroki niosą się echem po korytarzu. Wpadam w furię. Kto mu pozwolił do niej iść?! Dlaczego z nią rozmawia?! Ona jest moja, to ja zadecyduję o jej losie. Z początku chciałem ją oszczędzić - za jej odwagę, zabrać razem z resztą, a może i nawet puścić wolno, ale teraz nie jestem już tego taki pewien. Gniew mnie zaślepia. Z trzaskiem otwieram drzwi do jej celi, nikłe światło latarki rozjaśnia pomieszczenie. Will klęczy obok niej, ona patrzy na niego bystrymi oczami, potem oboje wlepiają swe spojrzenia we mnie - on robi to ze strachem, ona jakby z nadzieją. Klnę pod nosem. Z tego wszystkiego zapomniałem zabrać kominiarki. Trudno. Jej los jest już przesądzony. Wchodzę do środka i odpycham Willa na bok, który zdezorientowany upada na podłogę. Zauważam, że zmył z twarzy dziewczyny krew i opatrzył rany. Poświęcam kilka sekund na zlustrowanie oblicza pojmanej - jej włosy są posklejane i mają kolor błota, ale gdzieś pod tym wszystkim ukrywa się piękna istota. Ignoruję te myśli.
- Jak śmiałeś? - syczę do chłopaka. - Nie masz prawa tu być...
- Nie jestem twoją własnością, Danielu - ciemnowłosa ostro mi przerywa. - Żaden z was nie ma do mnie prawa.
Patrzę z furią to na nią, to na niego. W mojej głowie panuje chaos. Dlaczego jest w niej tyle życia? Skąd w niej ten upór i zuchwałość? W końcu wyciągam z kieszeni scyzoryk i rozcinam linkę krępującą jej nadgarstki. Chwytam ją za ramię i podnoszę do góry, mocniej wbijając palce w jej skórę zaczynam prowadzić ją do wyjścia. Mam dość tej maskarady, pora to zakończyć.
- Co chcesz zrobić?! - Will podąża za mną.
W odpowiedzi tylko wyciągam zza paska pistolet i odbezpieczam go. Nie muszę mu chyba wyjaśniać do czego ten przedmiot służy.
- Nie rób tego, Danielu! - krzyczy. - Popełniasz błąd!
- Zamknij się! - odwarkuję. - Obudzisz wszystkich.
- I dobrze, nie dopuszczę byś ją zabił.
- Nie masz tu nic do gadania!
Wychodzimy na zewnątrz. Noc jest wietrzna, lecz na niebie nie ma gwiazd. Kieruję się na tyły magazynu. Ciemnowłosa jakby pogodziła się ze swoim losem. Milczy i posłusznie idzie obok mnie, jej twarz nie wyraża żadnych emocji, jednak Will nie daje za wygraną.
- Ona jest niewinna Danielu, wypuść ją - mówi twardo.
- Nie mów mi, co mam robić! - warczę nie odwracając się.
Nagle czyjaś dłoń ląduje na moim ramieniu. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Nadal trzymając jedną ręką dziewczynę, okręcam się przez ramię i instynktownie naciskam spust pistoletu. Rozlega się stłumiony przez ciało huk. Krople gorącej krwi lądują na moich dłoniach. Oszołomiony wpatruję się w matowiejące przede mną piękne chabrowe oczy. Pomiędzy mną a Willem jest ktoś jeszcze. Ciemnowłosa. Nawet nie zdążyłem zareagować, gdy mi się wyrwała i nadziała na lufę pistoletu. Uratowała go. Osłoniła Willa własnym ciałem. Z jej pełnych ust wydobywają się ostatnie ciche słowa:
- Do zobaczenia, Danielu.
A potem jej ciało osuwa się w moich ramionach.
Ta część jest dla wszystkich tych, którzy czekali, którzy mimo wszystko ze mną byli i są. Dziękuję Wam bardzo, bardzo, bardzo.
Edelline