Cześć wszystkim :)
Chciałabym Wam się przedstawić jako Edelline. Właścicielka kopytkowe była wyjątkowo miła i pozwoliła mi opublikować moje opowiadanie na tym photoblogu. Wszelkie komentarze na jego temat (czy jest za krótkie, za mało/ za dużo szczegółowe itp.) są mile widziane i na pewno wezmę je pod uwagę.
Kazano mi również przekazać, iż następna część Zimowej pojawi się jutro ;)
"Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy."
Wisława Szymborska
Usłyszałam ciche stukanie, tak jakby ktoś bębnił wyjątkowo mocnymi paznokciami o futrynę drzwi. Starałam się nie zwracać na to uwagi i drzemać dalej, jednak po chwili poczułam, jak coś ciężkiego wskakuje na łóżko, kładzie się na mojej piersi i chucha mi prosto w twarz. Powoli otworzyłam jedno, jasnozielone oko i ujrzałam wielki, mokry nos. Ze strachu aż pisnęłam i nagle rozbudzona krzyknęłam:
- Nala! Złaź ze mnie!
Psina wymownie westchnęła i stoczyła się z łóżka. Pomyślałam, że i tak już teraz nie zasnę, więc co mi szkodzi wstać i przynajmniej zobaczyć, która godzina.
- No pięknie, Nala! Jest dopiero po szóstej, a ty już mnie ściągnęłaś z łóżka?! - rzuciłam do psa, który rozsiadł się koło drzwi. - W pierwszy dzień ferii? Nie wybaczę ci tego.
Wyjrzałam za okno i aż westchnęłam z wrażenia, gdyż ujrzałam pokryty świeżym śniegiem ogród oraz ścieżkę prowadzącą do lasu. Musiało padać całą noc, bo poprzedniego wieczoru na ziemi nie było ani grama białego puchu. Słońce jeszcze nie wstało, ale nie było jakoś strasznie ciemno. Ubrałam siwe dresy, luźną bluzę i po cichu zeszłam na dół.
Spojrzałam na kalendarz wiszący koło lodówki był 21 stycznia, czyli dokładnie za sześć dni mama wracała z delegacji. Moja rodzicielka pracuje jako projektant ogrodów i pomimo białego okrycia ziemi pojechała do następnego klienta, aby obejrzeć jego posiadłość i podpisać z nim umowę. Postawiłam na gazie mleko, żeby móc potem zrobić kakao i zabrałam się do przygotowywania kanapek. Zrobiłam dwie dla siebie, ale po chwili namysłu dorobiłam jeszcze kilka dla taty. Chwilę później mleko się zagotowało i cudem udało mi się powstrzymać je przed wypłynięciem z garnka. Szybko zjadłam i po raz kolejny tego dnia spojrzałam za zegarek 6:32. Postanowiłam pójść na krótki spacer, cicho zagwizdałam na Nalę obawiając się, że jeśli zrobię to zbyt głośno obudzę tatę, który miał iść do pracy dopiero na dziewiątą. Berneńczyk zszedł po schodach i głośno stukając pazurami o panele, podszedł do mnie i zamerdał ogonem. Założyłam suni kolczatkę, ale ona nic sobie z tego nie robiła, gdyż jej gęsta sierść dobrze chroniła ją przed wszelkimi niedogodnościami. Nala szczęśliwa, że idziemy na spacer głośno szczeknęła i na dodatek polizała mnie.
- Nala, przestań! Obudzisz tatę - szeptałam do nic nierozumiejącego psa.
- Izabell? - usłyszałam zaspany męski głos.
- Tak, tato! Na stole masz kanapki! Wychodzimy z Nalą na spacer! - odkrzyknęłam.
Po chwili usłyszałam cichy pomruk, brzmiący mniej, więcej, jak: ok, ok.
Naciągnęłam na nogi wysokie, czarne kozaki, zarzuciłam na ramiona kurtkę i wyszłam z ciepłego salonu.
Na dworze było pięknie, pierwsze promienie zimowego słońca roziskrzyły śnieg, który przyjemnie skrzypiał pod butami, a miniaturowe śnieżynki wirowały wokół mnie. Zawołałam Nalę i ruszyłam przez ogród w stronę lasu. Im dalej szłam, tym w głębsze wpadałam zaspy, ale widok uradowanej suczki doskonale rekompensował mi ten dyskomfort. Nala jest rocznym Berneńskim Psem Pasterskim i jak na suczkę jest strasznie zadziorna, właśnie dlatego dostała takie imię. Jakby czytając mi w myślach, psina podbiegła i zaczęła trącać mnie nosem, a gdy nie reagowałam, rzuciła się na mnie i zaczęła lizać mnie po twarzy o mało przy tym nie przewracając.
- Wystarczy już, Nala. Idź pobiegaj, czy coś - rzuciłam ze śmiechem.
Co prawda miałam przy sobie smycz, żeby w razie czego móc ją szybko "poskromić", ale wiedziałam, że na spacerze w lesie nikogo nie spotkam i pozwoliłam jej truchtać dookoła w samej kolczatce. Przedarłyśmy się przez zaspy i weszłyśmy między drzewa, dzięki którym na poszyciu leżało tylko kilka centymetrów śniegu. Las o tej porze roku zawsze wygląda pięknie, śnieg pokrył wszystkie gałęzie, dzięki czemu nawet bez liści wyglądały zjawiskowo. Pachniało naturą i może trochę mokrym psem, ale to pewnie dlatego, że Nala wytarzała się w śniegu.
Cieszyłam się, że w końcu zaczęły się ferie. Nie miałam w planach żadnego wyjazdu, więc będę mogła poimprezować z dziewczynami. Mama wraca dopiero za kilka dni, a ojciec nie będzie miał nic przeciwko, jeśli parę razy przenocuję u Liz. Przez dwa, może trzy pierwsze dni będę odsypiać wczesne wstawanie do szkoły, o ile oczywiście Nala mi pozwoli - uśmiechnęłam się pod nosem.
Nagle zrobiło się wyjątkowo cicho. Zaraz, gdzie jest Nala? Szybko rozejrzałam się dookoła, lecz nigdzie nie zobaczyłam mojej psiny, zauważyłam za to, że jestem w nie do końca znanej mi części lasu.
- Nala! - krzyknęłam głośno. - Gdzie jesteś?! Nala!
Spojrzałam pod nogi, w śniegu nie było zbyt wielu śladów - głównie moje i suczki, więc ze wzrokiem wbitym w podłoże poszłam jej tropem.