Locke miał rację. Na nim właśnie powinnam oprzeć swoje twierdzenie, że krasnoludki istnieją, jak również, że istnieją jednorożce i tęczowe gąsienice tryskające entuzjazmem o smaku porzeczkowej atmosfery parkowej wódki! Już wyjaśniam, otworzę tylko swoją dawną księgę przeznaczenia, moich dawnych politeistycznych wierzeń.. Na 113 jest jego zdjęcie, a zagadki na 97, zaczynamy. Program epistemologiczny, poznanie naszych pojęć o bycie. Jakże byśmy mogli poznawać byty, jaką mamy pewność co do nich? Możemy tylko twierdzić o naszych pojęciach o nich, nieprawda? Jeśli chodzi o tabula rasa to jestem raczej za Kartezjuszem, wrodzone są tylko pewne dyspozycje, a nie gotowe idee. Może i tak, tak sądzę. Co z nieświadomością? Z popędami? No właśnie. Dobra, dalej, co o tym istnieniu mówił...? Cudowny fragment:"Co przemawia za tym, by niektóre własności, jak smaki, barwy, uważać za subiektywne? Roślina trująca,którą spożywamy, wywołuje smak w ustach a chorobę w kiszkach, choroby nikt nie uważa za własność rośliny, dlaczego smak uważać za jej własność? Puenty godnej polecenia, brak, ale polecam Władzia tom drugi, strona 101. Nie mamy tu nic o istnieniu, przejdę do Berkeleya, zdaje się, że tam było jakieś odwołanie.. Słusznie, bo Berkeley twierdził, że pojęcia abstrakcyjne nie istnieją ani w umysłach, ani poza nimi, Świat jest tylko zespołem wrażeń. Locke natomiast mówi mi, że abstrakcje istnieją w umysłach. Tylko z jakiej racji? I na jakiej zasadzie opiera się to o jego wsławiony empiryzm? Jednak nie zadowolili mnie tym razem, moi fantazyjni bogowie, brakuje mi nadal argumentów za istnieniem całej mojej wyobraźni. Nie ma niczego w umyśle, czego nie było wcześniej w zmyśle. Ale co to za życie i czym jest twórczość? Ach, no i warto jeszcze dodać, że na próżno szukam porozumienia między Sartrem a Lockiem. Co świadczy o bycie..?