Niebo gwiaździste nade mną, Tyskie we mnie. Typowo: smęty nostalgiczne, kółka dymne lepione na nudzie i sens życia w jelicie cienkim. 'To, czego ci trzeba, to porządny nałóg'. Porządny, czyli jaki? Z wódki czy z innych naturalnych dragów wykręcisz się bez śladu po płukaniu neuro. Tytoń w ogóle nam nie szkodzi. Seksoholikami powinniśmy być od kołyski. A 'za pracoholizm tylko pochwalą'.
Piję, żeby utopić myśl, a ta przeradza się w obsesję. Podejrzenie, które chciało się odsunąć, pod wpływem alkoholu staje się żywsze, silniejsze, zajmuje coraz więcej miejsca. Miało być zapomnienie.
Chociaż...trzeba pić do dna, by dojść do dna swej duszy. A że dna tego w rzeczywistości nie ma, więc im głębiej schodzę, tym większą ciemność widzę i zapanowuje nade mną ochota skończenia ze sobą, w czym też alkohol pomaga, przynosząc zamiast śmierci utratę świadomości.
Znowu bawię się w zapominanie.
Ta, smaczne. A wiadomo, gdzie się skończy? I czy podąży do równowagi? Jakiej?
Cóż, jest to sztuka unoszenia samego siebie za włosy. Jednak w rzeczowystości (w gnoju) wola istnienia i tak wykrwawia się na podłogę po liniach najmniejszego oporu... To ciężka praca - najcięższa! - wymyślać i nieustannie aktualizować repertuar sensów życia. Więc pozostaje mi chlać litrami endorfiny.
...
Wykrwawiam się z życia.