Pożegnali się. Tak po prostu. Bez efektów specjalnych. Bez krzyku. Bez płaczu. Bez zbędnych słów.
Stał kilkadziesiąt centymetrów od niej, a wydawał się już tak nieosiągalny. Nagle jej ręka była zbyt krótka, by go chwycić. Nagle zabrakło jej sił, by otworzyć usta i powiedzieć cokolwiek. Jej nogi - także bardzo ciężkie i nieporadne, przygwoździły ją do podłoża, choć w myślach uciekała co sił.
Wtem jakby stała się bohaterką jakiegoś starego, czarnobiałego filmu. Siedziała na wozie, zwrócona tyłem ku woźnicy, a przodem ku drodze, na której stał On. Wymienili się paroma krótkimi spojrzeniami i pojazd ruszył. Na początku powoli, potem coraz szybciej. Później słychać już było tylko lejce i tętent koni. Mimo, że to ona odjeżdżała, miała wrażenie, że to właśnie on się oddala. Spoglądając mu w oczy po raz ostatni, zauważyła żałosną pustkę. Przez chwilę było jej szkoda - pomyślała bowiem, że to odłamek lodu wpadł mu do oka i zamroził jego serce. Nie mogła jednak nic uczynić - nierozsądne byłoby rywalizować ze złą królową. Stał więc dalej niewzruszony, patrzył na nią, a powieki nawet mu nie drgnęły.
Po kilku minutach postać zmniejszyła się do wielkości mrówki, aż w końcu zniknęła zupełnie. Chciała jeszcze coś powiedzieć, krzyknąć - ale był już za daleko, by móc ją usłyszeć. Pozostała więc na swoim miejscu i trwała.
I tak też było - odjechała w ramiona szarej codzienności.
Nikomu już nie było żal.
~ listopad 2014