Zima ryziuje po stopach.
z serii ja to uwielbiam: ciasteczka korzenne.
Myślę, że jutrzejszy dzień, będzie może troszeczkę mniej udany niż inne, ale i tak wstaję z chęcią, a przecież to chyba najważniejsze. od 7:15 do 15:20 będę się kisić w szkole, myślami będąc zaledwie parę kilometrów dalej gdzieś na Mickiewicza (chyba) 29. muszę doładować konto, zapytać Annosa o kartę z plusa, o podręcznik z niemieckiego, pójść do pani z bufetu spytać o herbatkę czy mi do kubka z robi i czekać cierpliwie na wystawienie ocen.
i nakazał mi tak żyć od spotkania do spotkania od przytulenia do przytulenia, a ja by tak po prostu chciała zasnąć i się nie obudzić po prostu trwać w jego objęciach i basta. ale tak się nie da. a szkoda.
spać, spać, spać. ja chcę spać, bo chce mi się spać. nienawidzę fizyki i deszczu na śniegu. i dworca zastępczego. i kolejek w empiku, i tej całej zimy, i jak muszę czekać, i wogóle łaaaaaaaa marudna jestem. taki zgredek ze mnie. bywa i tak. ale przejdzie mi. z pewnością.