Coraz lepiej się odnajduję we własnych możliwościach. Myślę, że mam potencjał, pytanie tylko co z nim zrobić. Mam wrażenie, że to kolejna rzecz, która zostanie mi brutalnie odebrana przez życie. Zdążyłam to polubić, wczuć się w swoją rolę, pracować nad nią. Jednak odnoszę takie bardzo głupie wrażenie, że jak tylko wejdę w nowe życie wszystko przepadnie. po prostu stracę czas, możliwości, może nawet chęci.
Kolejna rzecz, któa po prostu wychodzi, bo jest wygodna. Bez problemu załatwiłam tło, dwie lampy, współpracuję z siostrą co owocuję na prawdę ciekawymi sesjami. Pytanie co osiągnę, gdy wszystkie moje wygody i przywileje zostaną odebrane. Zostanę rzucona na głęboką wodę z jedyną instrukcją jaka będzie mi dana "Radź sobie jakoś." Czy rzekomy potencjał który sama dostrzegam zostanie tylko i wyłącznie w moim mniemaniu, czy może się uzewnętrzni. Może już to zrobił, tylko jestem zbyt sceptycznie nastawiona do własnych sukcesów.
Nic mi nie pozostaje jak próbować dalej, licząc na to, że się nie zawiodę. Największy problem w tym, że coraz bardziej mam dość edukacji, która zabiera mi większosć młodości. Wszystko co mi zostanie to niewiele warty papierek świadczący o ukończeniu szkoły i zdaniu matury. Zaczynam podchodzić do wszytskiego z coraz mniejszą cierpliwością. Tak wolno wszystko się ciągnie, a ja już bym chciała rzucić wszystko i zacząć grać dorosłą. Pewnie bym szybko tego pożałowała.
Czas leci a ja się czuję tak anemicznie, bez siły i chęci. A to przecież teraz najwięcej siły i tych głupich chęci potrzebuję. Może kolejne spotkanie doda mi większego kopa, bo póki co to łażę z kąta w kąt nie robiąc za wiele co by mnie pchnęło do przodu.
Pewnie pod koniec będę wyrabiała 200% normy i dam radę jak zawsze. Tylko jakoś mnie nie pociesza taka perspektywa.