Przetrwałam już większość dzisiejszego dnia, więc jest w pożądku.
Poranek zaczął się niezbyt pozytywnie. Myślałam że mi nerwy pójdą na spacer słuchając jakie to my złe dzieci jesteśmy. Debilizm mnie dobija... Dwulicowość też. Aż nasila się chęć powiedzenia czegoś, ale w dupie mam zabawę w pośrednika, a potem zbieranie wszystkiego na siebię.
No i co? I religia. Irytuje mnie ten temat nie wiem czemu. Zwłaszcza gdy komuś wydaje sie że powinien mi uświadomić jak bardzo moje myślenie jest błedne, nawet go nie znając. Tak - nie wszystko mi się podoba. Niektóre 'zasady' wręcz są śmieszne, irracjonalne i bezpodstawne. Przykład mam na własnej matce, która na jej nieszczęście związała się z rozwodnikiem i przez to może każdego ksiedza w PUPCIĘ pocałować a i tak żaden jej nie da rozgrzeszenia bo z perspektywy Kościoła jest złym człowiekiem, któremu takie prawa nie przysługują.
Czy to nie Bóg jest w stanie wybaczyć WSZYSTKO? Czy to nie przed Bogiem tak na prawdę się spowiadamy? Więc pytam się skąd sobie KOŚCIÓŁ wziął prawo decydowania o czymś tak osobistym. Bo ja mam wrażenie że z dupy. Ale to tylko skrawek wielkiej kupy gówna, która mnie wkurwia.
I nie - nie mówię że kościół to czyste ZUO. Księża, jako ludzie udzielający nam wskazówek, pomocy w dążeniu do bycia lepszym człowiekiem - ok. Ale kościół, jako instytucja ma o sobie chyba za duże wyobrażenie i pod pewnymi wszględami po prostu stawia się niemalże na równi z Bogiem dając sobie 'prawo' decydowania o różnych kwestiach, gdzie tak na prawde GÓWNO IM DO TEGO. A moje przemyślenia są oparte tylko o to co sama widzę i co doświadczyłam, więc brzmi to bardzo subiektywnie, bo ma tak brzmieć.
Skończyłam.
Tak - wszystko mnie wkurwia.
Tak - mam okres.