Całe popołudnie włóczę się po domu w czerwonej bieliźnie z palcami upapranymi w czekoladzie i ostrym sosie do nachosów.
Jest miło, wstawanie przed 5 do pracy i zasypianie na kanapie o wpół-do-ósmej. Ruskie pornole i dławiąco optymistyczna muzyka w słuchawkach. Uwielbiam ten stan, gdy myślę sobie, że tak jak jest może trwać i niech trwa! Chociaż mogłoby się skończyć niż ostatnia paczka prezerwatyw schowana na dnie szuflady straci swój termin ważności. Czasami mówię za dużo o sobie i oczy za mocno maluję i jestem tą cyniczną i złą. Bo ja do cholery lubię jak jest po mojemu, tak perfidnie egocentrycznie. Moja przestrzeń, mój świat, moje wszechogarniające zdanie, które bierzesz za swoje. A potem tego nienawidzę, tego, że ludzie nudzą mnie, gdy zaczynają moje zdanie uważać za swoje. Wolę już dobrą książkę, lampkę wina i ciszę. Bo świat nie musi występować w duecie wbrew-pozorom.